poniedziałek, 13 maja 2019

Secrets of Blackmoor – Prawdziwa Historia Dungeons & Dragons. Wrażenia z lektury.


W terminie nieznacznie tylko przekroczonym względem deklarowanego (miało być w marcu, jest w maju) dostaliśmy w końcu dostęp do gotowego filmu Secrets of Blackmoor. Autorzy zapowiadali szumnie eksplorację samych początków powstania gier, które dziś znamy jako "role playing games" i oddanie sprawiedliwości dziejowej osobom, które położyły największe zasługi dla pojawienia się rpg, a które dziś pozostają w cieniu tych, którzy z erpegów uczynili dobrze prosperujący biznes. Czy dokument realizuje założone cele? Czy jest wartościowym wkładem w popularyzację historii początków gier fabularnych? Miałem okazję się przekonać (early access dla kickstarterowców) i - czniać spojlery - mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że na oba pytania odpowiedź brzmi "tak".

Mija się z celem opowiadanie całego filmu, zwłaszcza, że jest on dostępny do "wypożyczenia" na Vimeo (cena jest jednak dosyć zaporowa jak za 3-dniowy dostęp, warto poczekać na ostateczną wersję, albo zamówić DVD, póki można), później zaś będzie prowadzona jego cyfrowa dystrybucja.

W skrócie - dokument składa się w większości z serii przeplatających się wywiadów z wargamerami z obszaru Twin Cities, którzy należeli w różnych okresach do tej samej grupy graczy co Dave Arneson i Dave Wesely, dwaj główni bohaterowie filmu. Oprócz tego mamy też wypowiedzi członków rodziny Arnesona, osób związanych z TSR (w zasadzie jednej osoby, bo z tej strony występuje bodaj tylko Rob Kuntz) i łączącą to wszystko narrację twórców filmu: Griffitha Morgana i Chrisa Gravesa, uzupełnioną o archiwalne materiały (zdjęcia, dokumenty, nagrania). Film operuje anegdotami o życiu i twórczości ówczesnej społeczności graczy, ale równie dużo miejsca poświęcone zostaje pogłębionej analizie charakteru gier i ich ewolucji na przestrzeni lat 60tych i 70tych. 

Jedną z największych zalet dokumentu jest uporządkowanie i zebranie w jednym miejscu informacji dotyczących intelektualnego fermentu przełomu lat 60tych i 70tych, z którego wyłoniło się nasze hobby. Po obejrzeniu, SoB dla każdego, kto nie zdawał sobie z tego sprawy wcześniej, stanie się jasne, że w historii rpg nie można mówić o samotnych geniuszach, którzy wymyślili całą zabawę. Podobnie jak w nauce postęp nie dokonuje się zazwyczaj przez pojedyncze odkrycie, tak też i w grach towarzyskich następowała ewolucja, która w końcu doprowadziła do powstania rpg, jakie znamy dziś. Arneson i Wesely, mimo że indywidualnie położyli ogromne zasługi, stali na ramionach zarówno wcześniejszych twórców, jak i swoich kolegów i koleżanek z klubów wargamerskich, którzy swoimi pomysłami i entuzjazmem wspierali proces.

Największy nacisk położony został na serię gier Braunstein Davida Wesely'ego, w których udało się zebrać większą część cech charakterystycznych późniejszego rpg: wolność podejmowania decyzji co do działań postaci, poczucie sprawczości (agency) graczy i nieskrępowaną wyobraźnię. Braunstein to gry oparte na postaciach (character driven), przypominające nieco uproszczony LARP, zaś dodanie w późniejszym Blackmoor Arnesona do rozgrywki elementu przygody (adventure) spowodowało powstanie kompletnej całości, która funkcjonuje do dziś. Najważniejsza z tego miksu wydaje się właśnie sprawczość - początkowo nieplanowana przez Wesely'ego, ale doceniona i umieszczona jako element centralny kolejnych gier.

Film doskonale pokazuje w jaki sposób w grach wojennych pojawił się element role-playing. Nie zostało to przez nikogo wprost wymyślone, lecz budowało się naturalnie i organicznie dzięki graczom poszukującym narracyjnej głębi w swoich rozgrywkach. Wyekstraktowanie tego czynnika i uczynienie go jednym z filarów nowgo rodzaju gier było naturalnym i logicznym etapem rozwoju.

Mimo pojawiających się z różnych stron zarzutów (niektórzy nazywali twórców "arnesonowskimi rewizjonistami", co swoją drogą jest bardzo zgrabnym terminem i sam się tak z lubością określam) film nie jest anty-gygaxiański. Gary jest oczywiście wspomniany, jako przyjaciel i płodny twórca, który dobrze dogadywał się z Arnesonem. To po prostu nie jest film o nim - Gygaxowi poświęcone zostało bardzo dużo uwagi w innych miejscach, celem SoB nie było umniejszanie jego zasług, tylko pokazanie wkładu tych, którzy pozostają w dużym stopniu zapomnieni (np. Duane Jenkins, prowadzący Brownstone - pierwszą prawdziwą kampanię w erpegowym znaczeniu; większość Blackmoor Bunch), przewijają się jedynie gdzieś na marginesach (Wesely i jego Braunstein) lub są bagatelizowani (w końcu - Arneson).

Przy okazji dokument rozprawia się również z kilkoma mocno trzymającymi się mitami dotyczącymi pierwszych fantastycznych rpg. Jak zgodnie powtarzają wszyscy wypowiadający się - od początku gracze robili w grze to, co chcieli, wszelkie wskazówki, questy itp. były jedynie pretekstem do zabawy ograniczonej wyłącznie własną wyobraźnią. Referee nie jest przy tym przeciwnikiem graczy, który próbuje ich ukatrupić - gra opiera się na współpracy wszystkich uczestników w tworzeniu zajmującej historii. Blackmoor nie polegało tylko na eksploracji lochów, jak zeznaje Rob Kuntz w relacji ze swojej pierwszej rozgrywki (w której uczestniczył również Gygax), przygoda rozgrywała się wszędzie - w mieście, w lochu, na otwartej przestrzeni, gdzie tylko gracze mieli ochotę się udać, realizując swoją curiosity of the Unknown, jak określa to Stephen Rocheford, w Blackmoor - Arcykapłan Świątyni Żaby.

Ciekawe jest to, że zawiedzione po lekturze mogą być dwie przeciwstawne grupy współczesnych rolplejowców. Miłośnicy mat bitewnych, liczenia ruchu z dokładnością do 5 stóp, optymalizacji buildów i ścisłego trzymania się szczegółowych zasad ze zdziwieniem odkryją, że pomimo stołów zastawionych figurkami, wargamerzy z lat 60tych i 70tych grali zupełnie inaczej - wymyślali reguły w locie, polegali na wyobraźni i pomysłowości, nie na znajomości zasad i powergamingu. Co więcej - wczuwali się w postacie, prowadzili ciągłe negocjacje in-character, rozgrywki w dużym stopniu polegały na opowiadaniu historii (storytelling), a graczom zdarzało się przebierać za postacie i przynosić pieczołowicie spreparowane handouty. Ale i współcześni klimaciarze-teatrzykowcy srodze się zawiodą, że w ewolucji erpegów nie było amatorskich kółek teatralnych, odgrywania filmowych fabuł i obowiązkowego katharsis na koniec, było za to wymyślanie zabawnych historyjek uzasadniających na poziomie narracyjnym nietypowe rozstrzygnięcia na stole z figurkami.  A źródłem pomysłu nie była wcale komedia ludowa, lecz suchy jak wióry wojskowy podręcznik Strategos.

Dzieło Morgana i Gravesa nie jest pozbawione wad. Nieco zawiodłem się, że samo Blackmoor zostało omówione dosyć skrótowo, jak na wagę tej kampanii. Być może jednak opus magnum Arnesona zostanie dokładnie opisane w kolejnych częściach dokumentu, które - chwalmy Cthulhu! - powstaną wkrótce i będą dalej eksplorować nieznane szerzej aspekty historii rpg. Za wadę można również poczytać to, że film dla pełnego i komfortowego odbioru wymaga jednak pewnej wstępnej wiedzy, choćby na poziomie encyklopedycznym - kim byli Arneson, Wesely, czym było pierwsze Dungeons & Dragons. Wydaje mi się, że osoby niezaznajomione z tematem mogą na początku być nieco skołowane natłokiem nazwisk i informacji.

Niezależnie od tego jednak - gorąco polecam zapoznanie się z Secrets of Blackmoor wszystkim - zarówno tym, którzy juz wcześniej śledzili współczesne zainteresowanie początkami rpg (dzięki temu uporządkują i poszerzą swoją wiedzę, jak i zweryfikują niektóre fałszywe informacje), tym, którzy nie mają o historii erpegów pojęcia (dzięki temu pojęcie będą mieli, nawet, jeśli na początku mogą się czuć nieco przytłoczeni), a przede wszystkim - tym, którym wydaje się, że coś o początkach D&D wiedzą, podczas gdy nigdy nie mieli w rękach żadnego materiału źródłowego i powtarzają tylko narosłe przez lata mity. Jak słusznie zauważył Seji w swoim tekście o SoB - oprócz lektury pierwszych broszur z zasadami, ten dokument to obowiązkowa pozycja dla każdego, kto chce się kompetentnie wypowiadać o tym, jak zaczęła się nasza wspólna przygoda.

Biegnijcie oglądać.

Wszystkie obrazki to zrzuty prosto z filmu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz