Diefenbach

Diefenbach

piątek, 5 września 2014

Przegląd kina wiosenno-letniego

Postawiłem sobie w tym roku ambitny cel obejrzenia wszystkich hollywoodzkich filmów fantastycznych, jakie tylko się pojawią w kinach. Oczywiście – z pewnym zastrzeżeniem, że nie wszystko mnie interesuje w równym stopniu (nie widziałem więc przykładowo Transcendencji). Z okazji zakończenia sezonu


można więc stworzyć małe podsumowanie. Nie ma sensu robienia odrębnej recenzji każdego filmu, i wspominanie o absolutnie wszystkich widzianych obrazach, bo nie mam o nich aż tak dużo do powiedzenia poza podobało mi się/podobało mi się nie. Ogólna uwaga – w obecnej dekadzie do kina chodzić warto.

Godzilla

Po tym filmie dużo sobie obiecywałem. Nie będę tu snuł nostalgicznych bajań jak to w latach 90tych oglądałem na wideo filmy w których Godzilla tłukł w usto bolesne coraz to dziwniejsze poczwary, bo tak było i tyle (elo Falker!). No i się nie zawiodłem. Główny bohater jest wielki niczym góra i tak też zbudowany. No właśnie – główny bohater. Ludzie się nie liczą, to jest film o w pytę wielkim bydlaku spoza czasu i przestrzeni, a nie o maluszkach biegających bez sensu w tą i z powrotem. Serio, ludzie nie odgrywają w tym filmie wielkiej roli. Wydarzenia napędzane są jedynie przez działania potworów.

Tradycyjnie Godzilla był produktem energii atomowej. Tutaj jest inaczej. Nie bez kozery wspomniałem o pochodzeniu spoza czasu i przestrzeni. Jeden z ludzkich bohaterów (grany przez Kena Watanabe – dyżurnego Japończyka Hollywoodu) mówi w pewnym momencie, że Godzilla z ludzkiego punktu widzenia jest właściwie bogiem. I tak właśnie jest, z tym że nie bogiem. Zarówno Godzilla jak i jego przeciwnicy to nikt inny jak Wielcy Przedwieczni. Uśpieni w swoich R’lyeh, czekający na zajście warunków do swego przebudzenia (lub obudzeni przypadkiem). Wielu ich zapewne zostało, czekają żeby dostać łomot w kolejnych częściach. Nie mogę się już doczekać.

Kpt. Ameryka: Winter Soldier

Pierwszy kapitan nie zachwycił mnie jakoś szczególnie, na drugiego poszedłem bez nadmiernie wielkich oczekiwań. I o dziwo – fajoski jest. Wszystko zagrało – akcja jest wartka, są twisty (jeden łatwy do przewidzenia, ale cieszący), wszystko czego można oczekiwać od takich filmów. Plus absolutnie genialny pomysł na oldskulową sztuczną inteligencję, który koniecznie wykorzystam kiedyś jeśli będę grał w Necessary Evil.

Edge of Tomorrow

Nie spodziewałem się jakichś specjalnych fajerwerków, a dostałem całkiem solidny kawałek kina s-f. Trailer mógł być mylący, bo sugerował bogatą batalistykę, a tak naprawdę to cała bitwa została właśnie w trailerze pokazana. Historyjka może się wydawać dość naciągana, ale przynajmniej wewnętrznie trzyma się kupy. No i znowu mamy coś a’la Wielkiego Przedwiecznego i Pradawne Kosmiczne Moce. Jedyny zgrzyt jest z kategorii #rapiery – czemu największa operacja desantowa w historii ludzkości nie ma żadnego wsparcia artylerii ani lotnictwa? Serio, nie można było tej plaży wstępnie obskoczyć nalotem dywanowym?

X-men: Days of the Future Past

W tym wypadku mocno się nakręciłem, bo i First Class było świetne i historia, za którą się wzięli znakomita. No i się ani trochę nie zawiodłem. Film ładny (genialna scena kiedy Quicksilver załatwia strażników), przemyślany, dobrze napisany i zagrany. Historia trzyma poziom, przenoszenie się w czasie działa bez zgrzytów. Nowa franszyza już, po dwóch częściach, jest zdecydowanie lepsza od starej. Inna sprawa, że pierwsza część ze starej serii wpada trochę w dolinę niesamowitości – miała pecha powstać w okresie przejściowym, nie załapała się na urok starej techniki, ale powstała za wcześnie żeby skorzystać w pełni z dobrodziejstw techniki nowej.

Minus z kategorii czepialstwa – dlaczego nie wzięli ze sobą Quicksilvera do Paryża, przecież on by całe towarzystwo sam rozmieszał?

Transformers 4

Bay, ty chuju! Ostatni raz dałem się nabrać na trailer. Siedzę sobie w tym kinie przez prawie trzy godziny i czekam – kiedy wejdzie Grimlock? No i wszedł. Na samym końcu. Może na kwadrans przed końcem. Słabo. A reszta filmu? Nudy, panie! Podczas finałowej rozwałki przysypiałem. Dosłownie. Dziury logiczne wielkości odcisków stóp Godzilli, szkoda nawet wymieniać, kołek do zawieszania niewiary jebnął aż się drzazgi posypały na k3 metry. Roboty ładne, ale – zbyt antropomorficzne. Serio, robot w płaszczu? Poza tym – nie było czasu nacieszyć się tymi najfajniejszymi (gdzie te obiecane w trailerze Dinoboty!). Zobaczymy co wymyślą w piątej części. Jeśli akcja nie przeniesie się w kosmos, jak w trzecim sezonie pierwszogeneracyjnej kreskówki, to nie będę oglądał. Są jakieś granice kompromisu społecznego.

Świt Planety Małp

Sequel do prequela będącego jednocześnie rebootem. Rise było świetne, stąd i po Dawn spodziewałem się dużo. I ponownie – nie zawiodłem się. Film zupełnie różny od poprzedniego – mamy pełne postapo. Podobne jest to, że historia jest smutna i nie ma happy endu. Zresztą – nie mogło go być, w końcu wszyscy znamy oryginalny film i wiemy jak to się skończy. Rise było krytyką oddania nauki w ręce biznesu, Dawn jest pesymistyczny po całości. Rozumne rządy, nauka i kultura, wszystko idzie w diabły przez zemstę i nienawiść. No i ludzkość jako taka jest niedobra, w końcu kto nauczył małpy nienawiści? W kolejnej części zobaczymy ostateczny upadek ludzkości i bezradnie patrzącego na to Cezara.

Warta odnotowania scena szturmu pokazana z perspektywy obracającej się wieży wozu bojowego.

Guardians of the Galaxy

Kiedy pacholęciem będąc czytałem komiksy Marvela to moją wyobraźnię rozpalały szczególnie tematy kosmiczne. Wiecie, te wszystkie potężne istoty z gwiazd, które przylatują na Ziemię, biorą łomot od lokalnych herosów, albo importują własnych bohaterów. Strzelanie z broni białej lub z kończyn, pistolety obracające całe miasta w perzynę, kosmiczne metropolie. Wielkie bitwy. Infinity War. Przyszedł rok 2014 i oto James Gunn (ten od genialnego Super, najlepszego filmu superbohaterskiego ever) powiedział et voila! mojemu wewnętrznemu dwunastolatkowi. Nie mam nic do dodania. Bawiłem się znakomicie, film jest efektowny, ale fabuła trzyma standardy europejskie. Mnóstwo kosmicznych lokacji i artefaktów. Rocket i Groot kradną film. W ogóle o czym my rozmawiamy, film z piosenką Bowiego nie może być zły. Tego oczekiwałem i to dostałem. Jakby ktoś pytał jak by miały wyglądać Transformersy V, to właśnie tak. Urwana głowa Unicrona już się pojawiła. 

Tylko oczywiście poważny zgrzyt z tłumaczeniem. Wierzbięcina rządzi i każdy szanujący się polski tłumacz musi koniecznie dośmieszać dialogi i lokalizować dowcipy. Srsly, lifespan to linia życia? Boję się nawet pomyśleć jaki crap poszedł w wersji dubbingowanej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz