Diefenbach

Diefenbach

środa, 3 września 2014

Wielki Dąb RPG Weekend

Jak co roku (od jakiegoś czasu, przynajmniej) we wakacje przyszła pora na erpegową wizytę w Wielkim Dębie, w gościnnych progach nadgranicznej placówki prowadzonej dzielnie przez Wilhelma z Wielkiego Dębu. Skład: Franz, Druid, Wilhelm, Tiamat (Wolmar), Reiner et moi.

Wielki Dąb o świcie
Jeśli chodzi o granie to:

1. Rozegrano 4 (jeśli mnie pamięć nie myli) partie w 7 cudów; dwa zwycięstwa Reinera (Wolf na drugim miejscu), dwa Wolfa (Reiner na drugim miejscu). Druid i Wilhelm grali pierwszy raz – gra jest bardzo prosta do ogarnięcia dla nowicjuszy, ale jednak wymaga pewnego obycia, żeby odnosić sukcesy, przede wszystkim ważna jest umiejętność oszacowania jakie karty zostały do zagrania, a jakich już nie zagramy (bo są u odległego gracza, albo wszystkie egzemplarze leżą już na stole). Moja ocena tej gry wzrasta jednak z każdą rozgrywką, bardzo dobra rozrywka do towarzyskiego popykania.


Druid przodował w 7 cudach.

2. Rozegrano 2 sesje we franzowego Młotka I ed. Co się działo będzie przedmiotem odrębnego wpisu gdzie indziej, więc nie będziemy się tym za bardzo zajmować. Wspomnę tylko o genialnej scenie, którą przeżył Reiner.


Reiner zmęczony swą przygodą

Rozpracowujemy tajemnicze zaginięcia ludzi w Waldenhoff. Chodzimy po mieście, rozpytujemy. Staramy się trzymać razem, względnie poruszać się grupami. Reinerowi w pewnym momencie się to nie udaje i rusza sam do dzielnicy biedoty. Środek dnia, co się może stać. Ano się stało, napadli go, dali pałką po łbie, związali i gdzieś zabrali. Worek zdjęli mu, kiedy leżał na ołtarzu podczas rytuału kultystów Khorna, nad nim stał kapłan z wzniesionym nożem. Nóż opadł wbijając się w pierś Reinera. Zadźganego zrzucili z ołtarza w jakąś otchłań obok. Tylko jedno zastrzeżenie. Otóż, Druid i Reiner są, well, like, nieumarli. Klątwa nieśmierci, końcówka Źle się dzieje w Kislevie, wiadomo o co chodzi. Czyli od chwili usiłowania porwania Reiner jest przytomny, nic mu nie jest, co chwila podejmuje próby ucieczki pomimo bicia po głowie. Złożenie w ofierze też przeżywa. Znajduje się w kompletnych ciemnościach, na stercie trupów, wiązany, przychodzi jakiś stwór (ciul znajet jaki – w końcu panują khemryjskie ciemności), którego trzeba stłuc, bo jego pazury to jedyny w okolicy obiekt, o który można rozciąć więzy. Dwie godziny (czasu gry) zmagań w ciemnościach, w końcu się udaje. No i co teraz? Następne godziny błądzenia po omacku w labiryncie, aż w końcu Reiner dotarł do jakiegoś zbiornika wodnego. Kilka godzin pływania po ciemku (Reiner jest nieumarły, więc się nie utopi) i w końcu znalazł się w rzece. Zamarzniętej, w końcu środek zimy. Trzeba więc było znaleźć kamienia i wybić dziurę w lodzie od spodu.
Wilhelm próbuje opanować syf czyniony przez dzielnych erpegowców

Myśmy w tym czasie biegali po mieście szukając jakiegoś punktu zaczepienia (i powinniśmy byli go znaleźć, ale o tym za chwilę). Trwało to trzy dni. I w końcu siedzimy w karczmie, gdy nagle podchodzi do nas zamarznięty zawodnik w stroju grabarza, z łopatą na ramieniu. Reiner znaczy. Tak jest, bycie nieumarłym lepiej oddaje przeczołganie bohatera przez zupełnie nowe i niemożliwe do powtórzenia przez żywego doznania niż ciągłe wmawianie mu egzystencjalnych rozterek.


Wolmar atakowany przez Gada Spoza Czasu i Przestrzeni

Teraz uwaga warsztatowo-teoretyczna, o której wcześniej napomknąłem. Jeśli miszcz zarządza rzut to jego wynik powinien mieć znaczenie. Wróć. MUSI mieć znaczenie. Rzuty dla picu jeśli już to powinny się odbywać, tak żeby gracze nie widzieli rezultatu. Mieliśmy do czynienia z czymś takim właśnie. Szukamy informacji o losie Reinera. Mamy rzucić co nam się udało dowiedzieć. Rzucamy 01/k100. Tak jest, krytyczny sukces, najlepszy wynik jaki można w ogóle osiągnąć. I co dostajemy? Fałszywy trop, błędną informację (technicznie informacja jest prawdziwa, ale tylko przy zachowaniu pewnych zastrzeżeń i zdecydowanie myląca). Po co był więc rzut? Żeby podnieść napięcie? Jeśli uznamy, że wkurwienie z powodu bycia oszukanym podnosi napięcie, to tak, udało się.


Franz padł pod naporem złośliwości i niekompetencji swych graczy

Ale. Mniejsze, czy większe fakapy nie zmieniają jednego. Takie erpegowe weekendy przypominają jak nic o co się w naszych grach rozchodzi, czyli o spędzanie czasu w gronie ludzi dzielących to samo hobby. Nie o ten nieszczęsny zjebany rzut, tylko o przeczołganie Reinera ku wolności, chodzi o piżdżącego Druida, chodzi o garmażerkę Wilhelma, rytuały, specyficzne – zawsze te same – piosenki puszczane w odpowiednich chwilach, chodzi o przygotowanie, wczucie się w klimat, wypalenie fajki na początek, odpalenie browarów po zakończeniu niedzielnej sesji tuż przed szóstą rano.


Do zobaczenia za rok.


A oto i sam autor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz