Diefenbach

Diefenbach

piątek, 31 maja 2019

Silva rerum. Czerwiec - listopad 2018.

Jak wiecie (albo i nie wiecie), mój wspaniały blog ma też swojego fąpaża na Facebooku. O ile na bloga staram się wrzucać teksty nieco bardziej przemyślane i obszerniejsze, to na fejsie ląduje wszystko, co mi akurat przyjdzie do głowy, albo zainteresuje w nagłym przebłysku (oh! shiny!). Problem z fejsem jest taki, że wszystko co się tam wrzuci prędko ginie pod zwałami kolejnych statusów, postów i zdjęć, więc wrzucone zdjęcie po tygodniu staje się ciekawostką archeologiczną. A pomimo krotochwilnego charakteru mojej bytności w tym medium, jednak staram się przesiać udostępniane treści choćby i przez grube sito. Stąd - czasem wrzucam rzeczy warte tego, by nie zginęły jak łzy w deszczu. Co prowadzi do kolejnego punktu - może warto niektóre z tych drobnych rzeczy zachować na trwalszym nośniku i poddać rygorom blogowej archiwizacji, która pozwala na bezproblemowe sięgnięcie wgłąb historii w trzech kliknięciach? Nie wspominając już o paranoi, jakiej można się było nabawić obserwując wyciąganie wtyczki z G+.

Stąd pomysł, by co jakiś czas (bez narzucania regularności) wrzucać co ciekawsze rzeczy z fejsa na bloga. Przede wszystkim dla wygody własnej, ale również by wyjść naprzeciw oczekiwaniom tych k3 osób, które fejsbukiem jako medium mniej lub bardziej pogardzają (z powodów, jakie podałem wyżej). Taka forma pisarstwa od razu przywodzi na myśl staropolskie sylwy, stąd bezpośrednie odwołanie w tytule. I tak jak w tradycyjnej silva rerum oprócz retrospekcji tego, co działo się na fejsie w zadanym okresie, będę pewnie czasem wrzucał komentarze bieżące, czy inne materiały, które akurat uznam za ciekawe. Oraz - nie będę kisił tekstów, co których szkoda mi jest wrzucać na FB, właśnie dlatego, żeby nie przepadły. Co oznacza ogólne zwiększenie aktywności. Jest to wszystko poniekąd wskrzeszeniem idei Bunkra Wuja Wolfa, która funkcjonowała na blogu kilka lat temu.  

Uprzedzając od razu zarzuty: tak, jest to coś z gruntu archaicznego, przywodzącego na myśl drukowanie pdfów (które wszak można oglądać pod dowolnym kątem na tablecie), czy wręcz zgrywanie internetu na dyskietki. Ale kiedyś wam tego interneta zamkną (patrz: kazus G+) i zobaczymy, kto się będzie śmiał z moich pudełek z dyskietkami. Tak samo śmialiście się ze mnie, że nie oglądam GoT. I czyje teraz na wierzchu?

Zatem, ucinając wstęp - pierwszy zrzut. W kolejności chronologicznej. 



Gracze wychowani na współczesnych systemach spoglądając na ubogą kartę postaci do OD&D, Basica, czy nawet T&T często pytają: "co ja mogę w zasadzie w tej grze zrobić?". Teraz na tak postawione pytanie będę odpowiadał: "możesz być jak Fred Funk". Czyli możesz zrobić literalnie WSZYSTKO, włącznie z zostaniem królem orków, wybudowaniem niekończących się schodów, przejęciem władzy w Blackmoor i milionem innych rzeczy. Nie patrz na brak umiejętności, na niskie atrybuty, na pozorne podobieństwo początkujących postaci. Bądź jak Fred Funk.

A przy okazji - świadectwo sesji online u prapoczątków hobby, Co prawda wówczas były to linie telefoniczne, ale jak widać, osobista obecność wszystkich uczestników nigdy nie była warunkiem koniecznym dobrej zabawy.

Polecam tekst o Fredzie Funku, jednym z najaktywniejszych graczy w historii, dostępny na blogu Secrets of Blackmoor.

***



No i poprowadziłem ten Pałac Srebrnej Księżniczki na D&D5e. Wrażenia?

Po pierwsze, jeszcze przed grą - ciągłość i spójność kolejnych edycji D&D jest niesamowita. Konwersja polegała w zasadzie jedynie na tym, że statystyki przeciwników z Basica zastąpiłem tymi z piątki (nie wszystkie były dostępne, ale bez problemu można było zaadoptować podobne stworki, albo przerobić niektóre na de facto pułapki). Resztę byłem w stanie zaimprowizować w locie. korzystając z testów opisanych w 5e.

Sam moduł z dzisiejszej perspektywy może się wydawać prosty i naiwny pod względem założeń fabularnych (tj. całego pomysłu na ratowanie tytułowej księżniczki), ale to nie tak - on jest ponadczasowy. W zależności od tego jaki styl nam pasuje możemy dodać albo wywalić parę elementów (u mnie w kibel poszły wizje od Obrońców nakierowujące graczy na "właściwe' rozwiązanie"), żeby stworzyć rozrywkę albo bardziej nakierowaną na pomyślne zakończenie przygody, albo na swobodną eksplorację lochu.

Sesja pokazała, że współczesne dedeki nie muszą być grą tylko o walce. Owszem, mieliśmy starcia, ale największe sukcesy ekipa odniosła myśląc poza pudełkiem i kombinując. Walka z otwartą przyłbicą może się okazać równie mordercza, co w pierwszych edycjach. Owszem, początkujące postacie są silniejsze, jest mechanika przedłużonego umierania, ale przeciwnicy też dostają swoje zdolności i piątka koboldów atakując kupą dostaje advantage do ataku i nagle okazuje się, że mamy prawie TPK, gdyby gracze nie zaczęli kombinować i ostatecznie fuksem nie zastraszyli kurdupli.

Mam taki ambitny plan, żeby poprowadzić na piątce większość klasycznych teeserowskich modułów. Niektóre są już skonwertowane i dostępne jako gotowce (Keep on the Borderlands od Goodman Games), resztę przerobię sam, proste jak szczanie.

Jako bonus, luźne tłumaczenie wierszyka - zagadki nabazgranego na ścianie przez zamienionego w kamień kapłana (tak, rytm się nie zgadza, ale to celowe nawiązanie do jeszcze bardziej zepsutego rytmu oryginału):

Oko złe, czerwień nocy
Słodkich strun pocieszenie
Cenny błysk ostrza mocy
Smoczych skrzydeł szum zbawieniem

***



Czy przekonanie o roli MG jako sztukmistrza operującego dymem i lustrami, żeby oczarować widownię - graczy wzięło się z polskiej cebulowo-buraczanej diety? A może Warhammer miał ciulowy design jednak sam z siebie?

Skopiowane akapity pochodzą z Something rotten in Kislev









***


Polecam nowy wpis na blogu twórców Secrets of Blackmoor - A Dungeons & Dragons Documentary. Tym razem Michael Wittig opisuje swoją teorię na temat tego w jaki sposób w Arnesonowskiej kampanii Blackmoor pojawiły się tak charakterystyczne dla późniejszego D&D punkty trafienia (hit points) i poziomy doświadczenia. Wittig sugeruje, że wcale nie z inspiracji Chainmailem (bo CM wówczas jeszcze nie istniała), ale z... A o tym to już przekonajcie się sami.

Z niecierpliwością czekam na premierę filmu, zapowiada się doskonale udokumentowana i zbadana podróż w początki hobby. Poleca się!

Tekst był dostępny tutaj, ale coś się zepsuło i go chwilowo tam nie ma, został tylko komentarz Dave'a Weseliego. Postaram się wyjaśnić temat. 

***



Kiedy zakończyliśmy pierwszy sezon Upadku Lemurii Michał obiecał, że opisze swoje spostrzeżenia co do kampanii z perspektywy gracza. Nie spodziewałem się jednak, że stworzy aż tak obszerny komentarz. Gorąco zachęcam do zapoznania się, bardzo trafne spostrzeżenia o istocie, trudach i korzyściach z grania w piaskownicy. Poleca się.


Tekst jest dostępny tutaj.

***


Dan Boggs dzieli się kolejnym odkryciem, być może jest to najstarszy zestaw zasad do RPG. Dalsze poszukiwania trwają!

Tekst dostępny tutaj (bardzo dużo czytania).

***



Fronczewskiego chcą ze mnie zrobić... Tak się złożyło, że w pierwszym odcinku serii notek o rpgach na świecie stworzonej przez Secrets of Blackmoor - A Dungeons & Dragons Documentary to ja jestem przepytywany na okoliczność mojego zaangażowania w oddawanie ducha starych gier. Wyszedł z tego bardzo obszerny wywiad z którego jestem niesamowicie dumny. Zapraszam do lektury, zwłaszcza jeśli macie chęć zajrzeć do mojego sędziowskiego warsztatu. Oraz zapoznać się z rozważaniami o istocie retrogamingu. To drugie nawet bardziej.

Wywiad dostępny jest tutaj. Z perspektywy - dla większości retrogamerów zza wielkiej wody jest to bardzo zaskakujące, że ktoś gra w OD&D bez suplementów i bez złodzieja. 

***



Święta, święta i po świętach. Znaczy - po Coperniconie. Weekend zleciał jak z bicza strzelił, jak zwykle był bardzo intensywny i pełny wrażeń. Po kolei:

1. TROLL, czyli Turniej Rekonesansu Omszałych Lochów i Labiryntów. Najważniejsza sprawa: turniej się odbył. Do samego końca nie wiedzieliśmy ilu będzie uczestników i czy w ogóle ktoś będzie chętny, żeby bawić się w łażenie po lochach w starym stylu. Zebrała się jednak dwucyfrowa grupa odważnych, co pozwoliło na sformowanie dwóch drużyn i rozegranie dwóch etapów turnieju. Pierwszy etap był bardziej rozgrzewką, bo wiadomym było, że obie ekipy przejdą do finału, ale w wypadku pierwszego takiego eventu w historii wyszło to nam na dobre, bo pozwoliło na przetestowanie formuły na spokojnie, bez konsekwencji. Finał natomiast miał już jak najbardziej kompetytywny charakter, gratuluję zwycięskiej ekipie, zdjęć nie wrzucę, bo byłem w takim amoku, że nawet nie pomyślałem, żeby sięgnąć po telefon w celu innym niż mierzenie czasu pozostałego do końca sesji albo liczenie pedeków. Jak dostaniemy zdjęcia od uczestników to wrzucę na pewno. Na razie na otarcie łez: medal jaki sędziowie otrzymali od konwentu za swój trud.

Oczywiście, ode mnie również należą się podziękowania. Sędziom: Stanisław, Piotr i Rudolf za sumienne pełnienie obowiązków. Adrian za konsultacje i podrzucanie pomysłów. Michał za wsparcie w organizacji przedsięwzięcia i nagrody. Oraz oczywiście szczególne wyrazy uznania należą się Marcinowi, z którym wspólnie pchaliśmy ten wózek, bez którego całe przedsięwzięcie by się w ogóle nie odbyło. Niestety, przez sytuację niezależną od siebie Seji nie mógł wziąć udziału w konwencie, daliśmy radę z organizacją, ale zdecydowanie brakowało nam go duchowo. Ale na następnym turnieju będziemy już w komplecie! Bo oczywiście - na tym nie kończymy, impreza jest warta powtarzania. Z pierwszej edycji wyciągnęliśmy wiele wniosków i wdrożymy je w kolejnych odsłonach TROLLa.

2. Panel o dedekach z Regulusem, Ifrytem i Jesionem, którego udział był niespodzianką (no bo jednak ujawnienie w programie, że przedstawiciel Rebela będzie się udzielał o dedekach byłoby małym spojlerem co do piątkowego ogłoszenia) wypadł... krótko. Ledwo zdążyliśmy poskrobać z wierzchu, a tu już trzeba było schodzić ze sceny, bo czas się skończył. Może byłoby też lepiej gdybyśmy skupili się na pryncypiach zamiast wpadać w szczegółowe kłótnie, czy czarodziejka jest OP, bo dostaje fajerbola na 5 poziomie. A może narzekam dlatego, że się nie znam na nowych edycjach, a w starych tego problemu nie było (bo ciul z balansem). Dzięki To ja go tnę za zaproszenie, ja tam zawsze chętnie się pojawię gdzieś, żeby posmęcić o najstarszych edycjach;)

3. Moja prelka o sandboksie. Byłem szczerze zaskoczony frekwencją (prawie cała sala pełna). Ale nie jestem zadowolony z tego jak się zaprezentowałem. Zamiast trzymać się planu, zacząłem improwizować (jak to w sb, hehe) i wchodzić w jakieś teoretyczne pierdololo. Lepiej by było jakbym po krótkim wstępie przeszedł od razu do praktycznych konkretów. Lesson learned.

4. Panel o erpegowych konkursach to jakieś nieporozumienie, czułem się jak kosmita. Dyskusja została zdominowana przez ludzi, którzy od lat gotują się we własnym sosie próbując popychać od lat te same mojszyzmy udając jednocześnie, że to prawdy uniwersalne. A przy tym nie rozumieją podstawowych rzeczy związanych ze swoim hobby. Poza tym, nie lubię być ignorowany, dziękuję do widzenia. Zgodnie z radą, która padła na tym spotkaniu: nie podobają mi się aktualne konkursy, więc robię swój, pasujący do charakteru medium. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości również inni wezmą się za organizację konkursów z obiektywnymi kryteriami oceny, bo wbrew temu co twierdzą fandomowe fejmusy - jest to jak najbardziej możliwe.

5. Część towarzyska - jak zawsze, najlepsza. Pozdro dla wszystkich, z którymi udało się pogadać i zdewirtualizować. Niestety, nie ze wszystkimi w wystarczającym stopniu, czego jak zawsze żałuję. Szczególne pozdrowienia dla psa nielubiącego klimaciarzy.

Specjalne podziękowania (ponownie) idą do Michała, który ten cały majdan ogarniał. A jak coś było nieogarnięte to udawało się to ogarnąć z idealnym wyczuciem czasu.

Widzimy się w Toruniu w przyszłym roku.

Zachęcam do kliknięcia, jeśli chcecie się przekonać, że czołowy PMMowiec po necie jest równie irytujący, co na żywo.

Oraz potwierdzam - faktycznie, w tym roku się widzimy na kolejnym Coperniconie.

***



Na blogu ekipy Secrets of Blackmoor - A Dungeons & Dragons Documentary tym razem bardzo obszerny tekst przybliżający Empire of the Petal Throne - jeden z najciekawszych erpegów lat 70tych stanowiący bodaj pierwsze tak ścisłe połączenie ze sobą zasad i settingu - w tym wypadku wymyślonego przez specjalizującego się w językach Urdu i południowej Azji profesora M.A.R. Barkera szczegółowo opisanego świata Tekumel.

Jeśli nie znaliście wcześniej tego bogatego świata - ten tekst jest doskonałym wstępem do jego poznania. Grę nadal można kupić i nadali jest grywalna, polecam!

Tekst dostępny jest tutaj.

4 komentarze:

  1. Wolfgang, piszesz pamiętnik! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pierwszy krok do wydania go drukiem!

      Usuń
    2. Nawet oldschoolowy killer DM czasami staje się sentymentalny.

      Usuń
    3. Cóż innego poza melancholią może ogarnąć człowieka, kiedy spojrzy wstecz na te stosy trupów PC, które zostawił za sobą?

      Usuń