Występują:
Johann (Pablo) –
człowiek, żołnierz, ex-złodziej,
Konrad (Franz) – człowiek, przepatrywacz,
ex-kanciarz
Dietmar (Tiamat) – człowiek, żołnierz,
ex-upadły akolita Sigmara
Czas: Erntezeit 2521 –
Nachexen 2522
Miejsce: wieża
strażnicza nad rzeką Aurith.
Bohaterowie ciągle
mieli na głowie ok. 40 mieszkańców (dawnego) Waldendorfu. Ludność cywilna
pożerała zapasy i wymagała opieki. Dietmar postanowił zachęcić ich do
samoorganizacji i podnieść na duchu, w tym celu nawiązał współpracę z szanowaną
gospodynią Bertą oraz raczył ludność wyimkami z hagiografii Sigmara. Wkrótce dzieci waldendorfskie zaczęły się bawić w kaprali i Chaos. Zabawa była prosta i polegała na tym, że kaprale napierdalali Chaos. Brak zrównoważenia reguł spowodował, że szybko zabrakło chętnych do odgrywania Chaosu. Zresztą i od początku każde jedno dziecko chciało był kapralem.
W końcu z Hochblassen przybyli prowadzeni przez Heinricha (znanego ze zmieniania się w glinianego golema podczas pamiętnej bitwy) druidzi wraz z Julią i Bertą (młodą) wysłanymi w celu sprowadzenia pomocy. Niezwłocznie przystąpili do udzielania pomocy ludności znacznie poprawiając jej dobrostan. Tego samego dnia przypłynął sierżant Waldemar wraz ze swoją wspaniałą kanonierką. Wkrótce rozpoczął się załadunek poszkodowanych nadzorowany przez Julię i Bertę (młodą) na polecenie Dietmara. Sam kapral poszedł pisać raport z całej sprawy. Waldendorfczycy mieli zostać tymczasowo ulokowani w majątku barona von Stiefenfelsa z mocy decyzji płk. Ignis wydanej na podstawie cesarskiego edyktu o pomocy ludności cywilnej poszkodowanej w wyniku działań wojennych.
W końcu z Hochblassen przybyli prowadzeni przez Heinricha (znanego ze zmieniania się w glinianego golema podczas pamiętnej bitwy) druidzi wraz z Julią i Bertą (młodą) wysłanymi w celu sprowadzenia pomocy. Niezwłocznie przystąpili do udzielania pomocy ludności znacznie poprawiając jej dobrostan. Tego samego dnia przypłynął sierżant Waldemar wraz ze swoją wspaniałą kanonierką. Wkrótce rozpoczął się załadunek poszkodowanych nadzorowany przez Julię i Bertę (młodą) na polecenie Dietmara. Sam kapral poszedł pisać raport z całej sprawy. Waldendorfczycy mieli zostać tymczasowo ulokowani w majątku barona von Stiefenfelsa z mocy decyzji płk. Ignis wydanej na podstawie cesarskiego edyktu o pomocy ludności cywilnej poszkodowanej w wyniku działań wojennych.
W końcu waldendorfczycy
wraz z ocalałym dobytkiem i owcami zostali ściśnięci na kanonierce i odpłynęli.
Julia i Berta (młoda) bardzo chciały zostać i podjąć służbę na wieży, lecz
Dietmar przekonał je, że teraz bardziej potrzebne będą swoim ziomkom.
Niestety, bohaterowie
zostali bez zapasów. Całe szczęście Johann zawzięcie polował i pomimo
początkowych porażek w końcu zapewnił dostateczną ilość pokarmu, żeby przeżyć
do czasu następnego transportu. Poza tym Johann wyczyścił również wieżę po
pobycie przymusowych gości. Konrad z kolei znalazł sobie nową pasję – zajął się
wyrębem lasu, mając w planach doprowadzenie drogi z wieży do ruin Waldendorfu.
Wszak mieszkańcy zapowiedzieli, że wiosną wrócą, by odbudować wioskę.
W końcu nie mając na
głowie poszkodowanych mieszkańców wioski bohaterowie mogli wrócić do
patrolowania okolicy. Najpierw udali się na południe, jednak nic ciekawego nie
znaleźli. Jedynym wydarzeniem godnym odnotowania był atak wielkich pająków.
Pomimo początkowych trudności ostatecznie udało się pogromić stawonogi bez
strat własnych.
Po powrocie do wieży
Dietmar wymyślił, aby na razie zaprzestać dalekich patroli i skupić się na
sprawdzeniu kilku wcześniej odkrytych miejsc położonych bliżej. Początkowy plan
zakładał wizytę w kurhanie uznanym przez Stefana za legowisko ghuli, ale
ostatecznie bohaterowie postanowili zbadać jedno ze swych najwcześniejszych odkryć,
czyli ponury obelisk leżący niedaleko wieży.
Poprzednim razem kiedy ledwo
go zobaczyli to od razu zmienili kurs, więc nie za bardzo wiedzieli co to w
zasadzie jest. Z bliska potwierdziło się, że to pojedynczy kamień sterczący w
niebo, mocno osadzony w ziemi, otoczony górą kości i czaszek (w tym ludzkich).
Z przodu znajdowało się wejście pod całą konstrukcję. Konrad chciał zabrać się
do podkopania monolitu z jednej strony, tak żeby ten się przewrócił. Dietmar
jednak zarządził wejście do środka, skąd dochodził wyraźny smród krwi. Świeżej.
Podziemia składały się
z jednego okrągłego pomieszczenia, w którego centrum znajdowała się podstawa
obelisku. Po przeciwnej stronie od wejścia znajdował się dziwny portal.
Nadproże kamiennego przejścia było wyrzeźbione w kształt głowy bestii ze
sterczącymi na bok rogami. Płynął z niego nieprzerwany strumień krwi tworzący
coś w rodzaju kurtyny przesłaniającej następne pomieszczenie. Bohaterowie
zbadali dokładnie pomieszczenie, a w końcu podeszli do krwawego wodospadu. W
tym momencie w całym pomieszczeniu rozległ się donośny głos: TYLKO JEDEN!
Bohaterowie stali przez chwilę skonsternowani, ale w końcu założyli, że zapewne
tylko jedna osoba może przejść przez wodospad krwi do następnego pomieszczenia.
Johann spróbował zamoczyć swój pijący krew miecz w kurtynie, ale nie przyniosło
to żadnego efektu. W końcu Dietmar nie wytrzymał, stwierdził, że nie może
odpuścić temu, co znajduje się po drugiej stronie, czymkolwiek by nie było.
Ścisnął więc mocno młot i wkroczył śmiało w kurtynę. Krew spryskała go całego,
jednak bezpiecznie znalazł się po drugiej stronie.
W chwili, kiedy Dietmar
zniknął za wodospadem, krew zmieniła się w inną ciecz. Stała się miedziana,
zaczął też z niej wydobywać się lekki dymek.
Dietmar znalazł się w
ciemnym pomieszczeniu, znacznie większym niż wskazywałoby na to ukształtowanie
terenu. Gdyby sala leżała za obeliskiem to musiałoby tam wznosić się wzgórze
zdolne pomieścić w swym wnętrzu wysokie sklepienie. Jedynym elementem wystroju sali
był wielki kamień ustawiony pod przeciwległą ścianą. Przy kamieniu stał zaś
wielki zawodnik z głową byka, wielkimi rogami, uzbrojony w wielki dwuręczny
topór. Spojrzał na Dietmara, zagrzebał kopytem w posadzce i ruszył do szarży. Dietmar
nie przestraszył się przeciwnika (znaczy:
zdał test Strachu) i również zaszarżował. Zapowiadało się na epicki
pojedynek.
Waflon z Obelisku |
Tymczasem do Johanna i
Konrada zaczęły dochodzić zza kurtyny dziwne odgłosy. Konrad postanowił
zignorować potężny głos i wsadził rękę w kurtynę miedzianego płynu. Skończyło
się poważnym poparzeniem dłoni i zaniechaniem dalszych prób.
Dietmar zaczął sprawnie, wymierzając całkiem silny cios swemu przeciwnikowi, ale sprawy szybko przybrały
zły obrót. Wielki Rogacz zasypał kaprala gradem ciosów, a Dietmar cofał się
bezradnie desperacko parując kolejne razy. W końcu osłabł i nie zdołał
zatrzymać cięcia, które niemal pozbawiło go dłoni. Wypuścił młot z ręki i mógł
jedynie bezradnie patrzeć na opadające na niego ostrze topora. Stracił
przytomność.
Walka
trwała jedną rundę. Dietmar wygrał inicjatywę, ale jego cios był za słaby, żeby
wyrządzić poważną szkodę rogatemu. Za to przeciwnik atakował bardzo skutecznie
(czytaj: miał szczęście w kościach) i walnął pierwszego krytyka (w dodatku od
razu za siedem) już przy trzecim ciosie. Z jego pięciu ataków cztery weszły, nie było co zberać. Drugi krytyk i poszedł pepek, oczywiście.
Zaniepokojeni Johann i Konrad
w końcu zobaczyli, że kurtyna znowu zmienia się w krew, a po chwili wylatuje
przez nią bezwładny Dietmar. A chwilę potem jego młot. Zabrali towarzysza i
czym prędzej udali się do wieży.
Dzięki natychmiastowej
pomocy medycznej ze strony Johanna Dietmar przeżył i zachował dłoń. Ale czekały go miesiące
rekonwalescencji. Tak dokładnie to dwa miesiące. A w ciągu tych dwóch miesięcy
rozpoczęła się zima. Prawdziwa, surowa ostermarcka zima. Wiało jak stopindziesiąt, nawaliło śniegu, że nie szło wyjść z wieży. Do wiosny bohaterowie
byli uziemieni. W dodatku brak należytego ocieplenia kamiennych murów
doprowadził do tego, że Konrad i Dietmar paskudnie zachorowali czyniąc
ewentualne wyprawy na zewnątrz jeszcze mniej możliwymi.
Trzeba było więc
znaleźć sobie jakieś zajęcia. Dietmar zdrowiał, Johann ćwiczył, a Konrad skupił
się na ćwiczeniach fizycznych. Czyli kontynuował wyrąb lasu (z całkiem niezłym
skutkiem) i w miarę możliwości próbował odśnieżyć wieżę (nieco gorzej – dostał zapalenia
płuc od ganiania spoconym na mrozie). Konrad ponadto wprawiał się w swojej
ulubionej czynności, czyli wkurwianiu Dietmara. Kapral pewnego dnia nie
zdzierżył i przygrzał podwładnemu solidnie w ucho.
Tak mijały kolejne
tygodnie. Wiało tak mocno, że nawet w Hexenacht duchy, upiory i demony
próbujące przedostać się do Starego Świata musiały ulec i nie wywołały
większego wrażenia.
W końcu jednak wicher
powoli ustawał, a temperatura nieznacznie zaczęła się podnosić. Wolno, lecz
nieubłaganie przyszła wiosna.
Tak
jak już wcześniej mówiłem: trzeba wybrać co dalej. Okres służby na wieży
upłynął. Może zacząć się kolejny, ale można spróbować też czegoś innego. W
każdym jednak wypadku, znajdą się jeszcze jakieś dwa tygodnie na ewentualne domknięcie rozgrzebanych spraw (czyli zbadanie kilku napoczętych podziemi).
Wielkich zmian tym razem nie zanotowano. |