Diefenbach

Diefenbach

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Inspektor Gadżet (KB#61)

Uwielbiam gadżety. Serio, kombinując o wzbogacaniu sesji, w których biorę udział, poświęcam sporą część mocy przerobowych na wymyślanie nowych gadżetów, które zastosuję. Niektóre się sprawdzają, niektóre okazują się crapem i odchodzą do archiwum po kilku użyciach. Niektóre wymagają specjalnych przygotowań i załatwienia rzadkich materiałów, inne da się wykonać z przedmiotów, które można znaleźć w każdym domu. Poniżej prezentuję krótki przegląd gadżetów, które sprawdziły się w rozgrywkach, w których uczestniczyłem i stały się stałym elementem moich erpegów, tłumacząc przy okazji skąd je wytrzasnąłem.

Kiedy patrzę na listę, widzę, że gadżety można podzielić na dwie zasadnicze, nierozłączne grupy, biorąc za kryterium spełniane przez nie funkcje:

(a) immersyjne, których funkcją jest przywoływanie i wzmacnianie klimatu gry, w którą gramy, najczęściej w ten sposób, że gadżety stanowią przedmioty pochodzące (symulujące pochodzenie) wprost ze świata gry;

(b) gamingowe, których funkcją jest ułatwienie, uproszczenie i przyśpieszenie stosowania określonych zasad poprzez przesunięcie formy zastosowania zasady z opisu lub obliczenia na manipulowanie gadżetem,

i wydaje mi się, że właśnie tym dwóm celom przede wszystkim służy użycie gadżetu.

1. Płaszcze z sudenlandzkiej wełny.

Klasyk. W zeszłym (2013) roku tak się złożyło, że każdy z naszej erpegowej drużyny młotkowych prowadzonych przez Franza dostał na urodziny płaszcz z sudenlandzkiej wełny. Z wyjątkiem Druida, który dostał szatę druidzką. Skąd wzięliśmy takie płaszcze? Poszliśmy do krawcowej z odpowiednią baterią zdjęć i pokazaliśmy „o takie coś chcemy”. Wybraliśmy materiał, rozmiar, zapłaciliśmy, odczekaliśmy swoje, et voila. 

Reiner w płaszczu i Druid w szacie.
Płaszcz jest przedstawicielem całej grupy gadżetów quasi-larpowych, którą stanowią przedmioty symulujące obiekty jakimi dysponują postacie w fikcji. Można się za postać przebrać, można się uzbroić niczym postać. Szczególnie to drugie jest popularne, kiedy graliśmy w Neuroshimę mieliśmy cały arsenał broni kulkowej. Arsenał as in arsenał. Kilkanaście sztuk broni długiej i krótkiej.

Płaszcz należy do grupy gadżetów immersyjnych. W przeciwieństwie jednak do większości przedmiotów z tej kategorii ma też zalety użytkowe: (a) jest w nim ciepło, więc można w czasie gry otworzyć okno, żeby zapewnić dopływ świeżego powietrza bez ryzyka wyziębienia graczy, (b) zakładając kaptur na głowę można niepostrzeżenie uciąć sobie drzemkę.

2.  Kufel na dropsy.

Dropsy, czyli Punkty Szczęścia. Kufel jest solidny, można do niego włożyć rękę, w związku z tym nie wiadomo co kryje się w środku, kiedy się do niego sięga. Dzięki temu: (a) mamy lekkie nerwy kiedy dropsy się kończą, bo nie do końca wiadomo, czy coś jeszcze zostało, czy też kufel jest już pusty, (b) pojawia się możliwość dorzucania zgniłków, czyli negatywnych punktów, które wylosowane działają przeciwnie do punktów szczęścia oznaczając automatyczną porażkę. Zgniłki przyznaje się za obrazę bogów, klątwy i inne zdarzenia mające miejsce w fikcji. Przyznawania zgniłków za wkurzanie mistrza i brak wczuwy nie uznaję, bo to słabe.


Elementem zestawu są oczywiście także dropsy, czyli szklane kryształki, jakie można kupić w każdym sklepie hobbystycznym lub zamówić z neta.

Kufel i dropsy zasadniczo są gadżetami gamingowymi, ale jeśli mamy ładny kufel (taki jak mój), to mamy też szczyptę immersji.

3. Liczenie żywotności za pomocą kieliszka.

Całkiem niedawny wynalazek. Bierzemy kieliszki (25-50 ml), wrzucamy do każdego ilość tokenów odpowiadających ilości hapeków postaci. Kiedy postać oberwie wyjmuje odpowiednią ilość tokenów z kieliszka. Trzeba odpowiednio dobrać wielkość kieliszka i tokenów, tak, aby nie leżały sobie na dnie, tylko ładnie wypełniały naczynie. W ten sposób otrzymujemy coś w rodzaju symulacji paska zdrowia znanego z gier komputerowych.


Gadżet całkowicie gamingowy, antyimmersyjny nawet.

4. Figurki i plaskacze.

W niektórych grach gadżet, w innych stały element i konieczność. Zawsze na propsie kiedy spodziewamy się walki, choćby po to, żeby nie było problemu z orientacją kto gdzie stoi.


Mata/plansza/kartka z heksami i kwadratami nie jest elementem koniecznym, możemy to rozwiązać jak trzecim warhammerze, czyli abstrakcyjnym odległościami.


Kolejny gadżet, który nie służy immersji ani trochę, za to pozwala spojrzeć na walkę bardziej taktycznie, z perspektywy bitewniaka.

5. Prawdziwe pieniądze.

Gdzieś o tym przeczytałem, obecnie stosuję z dużym powodzeniem. Prosta sprawa – zamiast pieczołowicie zapisywać, a potem gumkować ile monet mają bohaterowie wprowadzamy prawdziwe sakiewki i monety z demobilu (można kupować na kilogramy, chociaż nie jest to takie proste i wymaga nieco zachodu). Kiedy postać ma zapłacić to nie odpisuje sobie funduszy z karty postaci, tylko wyciąga monety z sakiewki i daje mistrzowi. Kiedy postać ma dostać zapłatę to mistrz daje graczowi pękatą sakiewkę.


Fantastyczna sprawa, w końcu dokładnie wiadomo ile kto ma jakiego rodzaju monet, nie ma charakterystycznej czarnej plamy na karcie postaci w miejscu, gdzie zapisuje się fundusze, powstałej w wyniku nałożenia się na siebie kilkudziesięciu warstw wygumkowanego ołówka.

Wady. Sprawdza się głównie w low fantasy, jeśli pojawiają się większe ilości gotówki to może stać się problematyczne. Ale! W takiej sytuacji możemy dodatkowo urozmaicić i wzbogacić grę. Zamiast stosów monet dajemy postaciom biżuterię, klejnoty i inne drogocenne obiekty. Enpece zamiast płacić gotówką wręczają postaciom czeki, weksle i inne instrumenty płatnicze.

Gadżet spełnia obie funkcje – zarówno gamingową jak i immersyjną.

6. Karty.

Karty wszystkiego. Przedmiotów, postaci, miejsc, czarów, zdarzeń, you name it.


Kontynuacja idei z poprzedniego punktu – po co mazać po karcie postaci, skoro można mieć ładną i schludną kartę, na której mamy obrazek i informacje mechaniczne? To z perspektywy gracza, mistrz też nie musi wertować zabazgranego notatnika, tylko trzyma w ręku kartę z ważnymi informacjami.

Dodatkowy plus – karty można potasować i wybrać losowo. Alternatywa dla tabelek, albo ich wsparcie: najpierw z tabelek losujemy co trzeba (np. miejsce), potem rozpisujemy to sobie na kartach wzbogacając o dowolną ilość szczegółów, które niekoniecznie przyszły by nam do głowy podczas losowania na gorąco w czasie sesji. Mamy w ten sposób kilka kart, kiedy przychodzi na sesji moment losowania wyciągamy jedną z nich (losowo, oczywiście) i jedziemy z tematem.

Jak zrobić sobie taką kartę? Banalnie. W dowolnym edytorze tekstu tworzymy pole tekstowe o rozmiarach 63 na 88 mm (rozmiar standardowej karty, np. w M:TG), wpisujemy sobie w nim co nam się tylko podoba, wrzucamy obrazki, ramki, zdobienia i co nie tylko. Powyższy rozmiar pozwala na idealne ułożenie 9 kart na jednej stronie a4. Drukujemy, wycinamy. I teraz albo poprzestajemy na tym (bo np. wydrukowaliśmy sobie karty na grubym papierze, więc tylko wsadzamy w protektor i koniec), albo przystępujemy do dalszych czynności, czyli bierzemy protektor, umieszczamy jako usztywnienie zwykłą kartę do gry z kiosku na rogu, specjalnie wycięty kawałek grubego papieru albo coś innego, co akurat mamy pod ręką (doskonale nadają się do tego celu puste karty i karty z doświadczeniem z gry Thunderstone), wkładamy naszą wydrukowaną kartę, et voila.

Karty przypominają bardzo wyraźnie, że oto gramy w grę, a nie wczuwamy się w postać z innego miejsca i czasu. Czniać immersję.

7. Inne pierdoły.


Tak, lubię, kiedy na stole wala się nieco różnego śmiecia, który można wziąć w rękę, użyć jako znacznik, token, czy rzucić i interpretować wynik na bieżąco (to w wypadku kostek z różnymi symbolami). Zbieram je więc i gromadzę w szafie, myśląc nad wykorzystaniem. 

piątek, 19 grudnia 2014

Dzieci Wittgendorfu odcinek 14 – Trójgłowa Bestia z Waldendorfu. Keep on the Borderlands cz. III.

Występują:
Stefan (Reiner) – człowiek, przepatrywacz, ex-hiena cmentarna,
Johann (Pablo) – człowiek, żołnierz, ex-złodziej,
Konrad (Franz) – człowiek, przepatrywacz, ex-kanciarz
Rufus (Wiaderny) – niziołek, żołnierz, ex-rzemieślnik

Czas: Erntezeit 2521

Miejsce: wieża strażnicza nad rzeką Aurith.

Napotykaliśmy ostatnio na duże problemy logistyczne, więc zaczęliśmy jedynie ze Stefanem i Johannem. Po godzinie doszlusowali Konrad i Rufus. Z uwagi na obecny model rozgrywki, najlepiej będzie wydarzenia przedstawić w punktach, nie jest specjalnie istotne w jakiej kolejności chronologicznej następowały.

1. Zakończyliśmy na tym, że dzielna drużyna stała na progu schodów prowadzących pod tajemniczy obelisk stojący w lesie. Stefan z Johannem z lekkim lękiem zeszli w dół. Okazało się, że to kolejny grobowiec (szok i niedowierzanie). Tyle, że stał otwarty przez długi czas, więc nalało się tam wody, dostało śmiecia i syfu, a ponadto ktoś już rozszabrował zawartość sarkofagu, ostały się jeno resztki kości. Ale. Jedna ze ścian była zniszczona, za jej resztkami zaczynał się jaskiniowy korytarz prowadzący w dół. Co robić, trzeba było zebrać się w sobie i ruszyć w dół śliskim tunelem. Ściany wyglądały jakby stopione, później tunel zaczął wyglądać na wydrążony. Prowadził do sporego kompleksu jaskiń zamieszkałych przez sporej wielkości białe czerwie, które ryły w ścianach jaskiń tworząc mnóstwo otworów o średnicy armatniej kuli. Drużyna uważając, żeby przypadkiem nie zaczepić któregoś z robali (udało się!) zbadała pewną część jaskiń dochodząc do:
(a) zalanego przejścia (obawiali się iść dalej, bo nie znali głębokości wody);
(b) studni skalnej, do której obawiali się wejść, bo nie wiedzieli co jest na dole;
(c) zwężającego i obniżającego się korytarza, do którego bali się wejść, bo nie chcieli iść w kucki;
(d) podziemnego jeziora, którego bali się zbadać, bo wiązałoby się to z koniecznością nurkowania.
Johann i Stefan stwierdzili, że nie będą się sami pchać w niebezpieczeństwo, wycofali się więc na powierzchnię z postanowieniem powrotu po zebraniu większych sił.

2. Dalsza eksploracja okolic rzeki wykazała kolejny grobowiec, tym razem z kamiennym obeliskiem wychodzącym przez sufit. Tym razem udało się znaleźć coś poza garścią szmat i kości. Pod resztkami trupa złożonego w sarkofagu Stefan dostrzegł błysk ostrza. Po odłożeniu zwłok na bok, okazało się, że spoczywa pod nimi dwuręczny miecz. Brudny jak sto pięćdziesiąt, ale cały i działający. Rękojeść, jelec i głowica pokryte były drobną metalową siatką układającą się w napisy w dziwnym języku, takie same jakimi pokryty był sarkofag. Część ostrza powyżej jelca owinięta była pasem z gadziej skóry ułatwiającym chwyt. Miecz był dziwnie wyważony, jakby ostrze było zbyt lekkie (puste w środku?), ale przy zadawaniu ciosu okazał się bardzo dobry, tyle że przecinał powietrze z dziwnym zawodzeniem.

W tej chwili dołączyli Konrad i Rufus. Drużyna postanowiła pokręcić się trochę po okolicy i uzupełnić wiedzę o niezbadanych kawałkach mapy.

3. W gęstszej części lasu (takim trochę mateczniku) drużyna natrafiła na obozowisk-legowisko położone w jamie pod korzeniami wielkiego drzewa. Wejście do siedziby nieznanych ludzi/istot było zabezpieczone przemyślną pułapką, w porę wykrytą przez Stefana. Wewnątrz znajdowało się sześć posłań dla humanoidów, teren wyglądał na regularnie używany. Drużyna dość bezceremonialnie przystąpiła do przetrząsania okolicy. Nie znaleźli nic specjalnie ciekawego, Rufus skonfiskował jakieś poprzypalane rondle (na wędzarnię), Stefan wsadzając rękę w jedno z posłań paskudnie uświnił się lepiącym śluzem, a Konrad znalazł nadgryzionego ziemniaka. To ostatnie znalezisko wywołało największą sensację – skoro mają ziemniaki, to czy pędzą alkohol? Skąd mają ziemniaki? Spekulacjom nie było końca.

4. Kilka pomniejszych znalezisk: opuszczona szopa (z gniazdem ptaków, które nastraszyły Stefana), kurhan, w którym Stefan znalazł niewielki srebrny medalik z symbolem wagi, opuszczone obozowisko, prymitywny kamienny posąg przedstawiający pająka, przemyślnie wyposażony we wbudowany ołtarz (wyglądający na nieużywany).

5. Ciekawe spostrzeżenie: wszystkie napotykane grobowce mają wejścia ustawione przeciwpołożnie do rzeki.

O tak.
6. Wizyta w Waldendorfie. Bohaterowie postanowili odwiedzić wioskę pod nieobecność kaprala, aby porozmawiać z mieszkańcami jak ludzie. Konrad podjął się trudu prowadzenia dyskusji (chciał koniecznie pożyczyć łódkę, żeby popłynąć do najbliższego miasta), ale nie podołał zadaniu (porażka w rzucie na Ogładę). Łódki w związku z tym nie było. Ale to nie było ich ostatnie słowo.

W czasie, kiedy Konrad gadał we wiosce i ćwiczył się w trudnej sztuce wiosłowania (nauczany przez małoletniego Ulego) reszta drużyny postanowiła obejść dookoła jezioro, nad którym leży Waldendorf. No i coś znaleźli. Jedno ze wzgórz było rozgrzebane potężnymi pazurami. Coś bardzo dużego zorganizowało sobie podziemne leże. Na dnie jamy leżały niedojedzone resztki zwierzyny. Rozmiar wejścia do pieczary i ilość zalegającego materiału biologicznego sugerowały, że mamy do czynienia z wielkim waflonem.

Powstało zagadnienie – czy zostawić temat jak jest, czy coś z tym zrobić? Ślady były świeże, wioska niedaleko. Ryzyko, że coś się stanie mieszkańcom duże. Ale z drugiej strony – waldendorfczycy niczego nie zauważyli, więc może istota nie jest nimi zainteresowana? Drużyna była sceptyczna wobec podejmowania akcji (poczekajmy na Dietmara!), ale Rufus zdołał ich przekonać (Johanna w zasadzie nie trzeba było przekonywać), żeby chociaż zaczaić się w nocy i obejrzeć, czy przypadkiem potwór nie pojawi się na swoich komnatach.

Nocna obserwacja niespodziewanie przyniosła rezultaty: w środku nocy do jamy przyleciała prosto z nieba wielka bestyja. Wielka niczym gryf, trójgłowa niczym coś trójgłowego, śmierdząca infernalnie, kudłata. Było ciemno, więc tylko Rufus dostrzegał grozę sytuacji. I postanowił podjąć działania. Bestia wlazła do jamy i zaczęła pałaszować upolowanego jelenia. Rufus zakradł się z przygotowaną wiązką granatów i zaczął nasłuchiwać. Upewniwszy się co do położenia stwora odpalił pięciopak bomb i rzucił je w głąb otworu licząc na uśmiercenie poczwary. Ależ był naiwnym łosiem.

Bestia spod Waldendorfu
Zaraz po pięciu wybuchach rozległ się przerażający ryk wściekłości, a bohaterowie zrozumieli, że Rufus właśnie popełnił poważny błąd. Dorzucił dla pewności jeszcze trzy kolejne bomby, ale po kilku sekundach stwór wyskoczył z jamy w oparach dymu i zaczął rozglądać się próbując zlokalizować napastników. Rufus całe szczęście był już wtedy dość daleko. Reszta drużyny również, ale wielki waflon nie dał się tak łatwo wyprowadzić w pole.

Wywąchał schowanych w krzakach Johanna, Konrada i Stefana, rozłożył skrzydła i pomknął w ich stronę. Ktoś musiał oberwać. Konrad oczywiście dał Chodu!, Stefan uciekał jak podupcony, a Johann przed podaniem tyłów oddał jeden strzał z karabinu. Wydawałoby się, że najłatwiejszym celem będzie ten ostatni, ale bestia kierując się sobie tylko znaną logiką (czyli rzutem kostką) uderzyła prosto w Konrada. Wszyscy widzieli już kawałki kondzia latające we wszystkich kierunkach, ale drużynowy obibok popisał się serią udanych zwodów i uników, co pozwoliło mu zachować życie do czasu kiedy Rufus postanowił powrócić do akcji.

Niziołek strzelił z karabinu w głowę bestii powodując jej ogłuszenie, a następnie dzielnie podszedł do poczwary i podrzucił ją dwoma granatami. Tym razem poskutkowało. Pierwszy wybuch poszarpał brzuch stwora, który upadł prosto na drugą bombę i to był jego koniec.

Wielkie zwycięstwo, radość, zaraz kurs do wioski, żeby się pochwalić i sprowadzić ludzi do pomocy – trzeba wszak było uciąć głowy, by wziąć je jako trofea. Resztę zewłoku bohaterowie wspaniałomyślnie pozostawili waldendorfczykom do swobodnego zagospodarowania.

To był jeden wielki festiwal szczęśliwych rzutów. Zaczęło się od samej Chimery (nie ma co ściemniać, wszyscy wiedzieli co to było), której leże miało 0,25% szans na wylosowanie, plus była mała szansa, że stwór w ogóle jest w domu. Potem już widziałem bohaterów przemielonych na kotlety przez potwora wkurzonego obrzuceniem go granatami. Ale Rufus rzucając na obrażenia walnął trzy podwójne Furie Ulryka zadając w sumie 139 damagu (przed redukcją z Wt i Pancerza). A potem jeszcze wszyscy zdali test Grozy, więc nikt nie wystawił się na pewny strzał i ostatecznie skończyło się na braku choćby jednego zadraśnięcia.

Konrad korzystając z tego, że drużyna zrobiła niejakie wrażenie na mieszkańcach Waldendorfu, postanowił podejść ponownie do tematu wypożyczenia łodzi. Tym razem udało się i uzyskał obietnicę pożyczenia pojazdu przy najbliższej możliwej okazji.

Zakończyliśmy na tym, że bohaterowie z pomocą leśników transportowali głowy bestii do wieży, aby tam je odpowiednio wyprawić.

Lista tematów nierozstrzygniętych:
1) krasnoludzka kopalnia;
2) monolit udekorowany kościami i czaszkami;
3) kurhan w lesie (hex 14.05)
4) kasztelan von Warschitz – czy to tylko legenda?
5) jaskinie pod monolitem
6) schronienie w korzeniach drzewa.

Jak widać – lista się wydłuża. Pomyślcie co z tym zrobić.

Aktualnie zbadany teren:

Klik, żeby powiększyć, a najlepiej to w ogóle otworzyć sobie obrazek w nowej karcie

Uwagi:
1. Sami gracze wiedzą, ile mieli szczęścia. Ale też dowiedzieli się ile znaczy dobre przygotowanie do starcia. Gdyby wszystko odbyło się na zasadzie dżentelmeńskiego pojedynku na otwartym polu to skończyłoby się masakrą. Jak słusznie zauważył Tiamat w rozmowie z Wiadernym po sesji – drużyna spotkała przeciwnika o dwie klasy wyższego, ale miała niesamowite szczęście. Z drugiej strony bywa i tak, że niby zwykłe spotkanie z kilkoma upiornymi wilkami kończy się utratą Punktu Przeznaczenia. Losowość, panowie i panie.
2. Niezmiernie cieszy mnie to, że bohaterowie uważają, że strzegą jakiegoś przejścia z pustkowi Chaosu. Za rzeką rozciąga się teren niezamieszkały, ale jednak to nie są jeszcze Północne Pustkowia Chaosu.
3. Kości, kości. Kto by się spodziewał, że taka Chimera wypadnie na zakończenie, jako punkt kulminacyjny? 

niedziela, 7 grudnia 2014

Wolfschanze, czyli Bunkier Wuja Wolfa. Odcinek 4

Tym razem będę pastwił się nad wyjątkowo słabym erpegiem i pochwalę mobilną gierkę.

Wiatyk

Zastanawiałem się przez jakiś czas, czy w ogóle poruszać ten temat. Autor nie raz pokazał, że jest bucem, więc po co nabijać mu kliki? Ale jednak z drugiej strony, kto już miał kliknąć ten i tak kliknął, więc.

Aureus stwierdza, że jego dzieło jest retrogrą fabularną wspierającą prowadzenie kampanii sandboxowych w konwencji dark fantasy. Dodaje też, że Wiatyk jest inspirowany konwencją pierwszych gier fabularnych. Czyżby?


Po pierwsze – pierwszych gier fabularnych, czyli w zasadzie czego? OD&D, RuneQuesta, czy może Chivalry&Sorcery? Wygląda to tak, jakby Aureus przeczytał sobie kilka randomowych notek z bloga Inspiracje (dobrego bloga, tak na marginesie, z tym zastrzeżeniem, że nie wiadomo po jakiego ciula autorzy wrzucają tam od czasu do czasu zupełnie od czapy zdjęcia pań w daleko posuniętym dezabilu, wykonane w estetyce właściwej plakatom wiszącym w warsztatach samochodowych) i stwierdził, że oto poznał tajemnicę retrogrania. Wyszło z tego takie jak mały Jasio wyobraża sobie retro.

Przeczytał, że mechanika była mocno uznaniowa i wiele rzeczy było pozostawione do ustalenia sędziemu. Więc u siebie postanowił być ultra-retro i wywalił w cholerę jakąkolwiek mechanikę. Zapomniał tylko o tym, że w OD&D (bo mam ciągle wrażenie, że mówiąc pierwsze gry fabularne ma na myśli właśnie to, a nie np. RuneQuesta) dało się grać, pomimo sporej ilości nieuregulowanych mechanicznie kwestii, dlatego, że istniał kontekst, w którym grę można było osadzić. Natomiast w Wiatyku Aureus wywalił cały kontekst, więc gra nie nadaje się do niczego.

Pewnie - należałoby zadać pytanie czy można zrobić retro bez robienia retroklona? Czy każda próba wyjścia poza STR, CON, DEX, WIS, INT, CHA zakończy się porażką? Nie, przykładem choćby Torchbearer. Mechanika odmienna od klasycznej, a mimo to idea jest żywa.

To, co mamy w Wiatyku nie jest mechaniką, to jest szkic jak zrobić mechanikę. szkic dziurawy jak diabli. Nie to, że są pewne niedociągnięcia, tylko pokaż mi, gdzie tu są jakieś dociągnięcia!. Aureus starał się (tak to przynajmniej wygląda) dopasować nowoczesną mechanikę a’la pseudo-FATE do pseudo-oldskula, ale nie wyszło ani jedno ani drugie. Mamy mechanikę typu wymyśl se sama, ale bez żadnego szkieletu, na którym można cokolwiek budować. Popatrzcie na Fudge. Tam jest wszystko pięknie rozpisane i wytłumaczone. Jest ogólna zasada wymyśl se sama, ale wymyślenie zajmuje 5 minut jak się wie jaką grę, w jakiej konwencji chce się zrobić. W Wiatyku kminić można 3 dni i jedynie dojść do wniosku, że w zasadzie trzeba wszystko wymyślić od nowa.

Dalej: retro zakłada brak określonego settingu. Chyba, że w tym zakresie autor nawiązuje na odmianę już nie do starych dedeków, tylko do RuneQuesta. Ale nie wydaje mi się. A co mamy we Wiatyku? 30 stron wcale nie takiej długiej książki to opis świata. Jak myślicie, setting jest oryginalny, czy genericowy? Macie trzy strzały. Nie mam nic przeciwko genericom, ba, bardzo je lubię. Ale do och pisania nie potrzeba tyle tekstu. Wystarczy kilka akapitów z przypomnieniem charakterystycznych tematów, scenerii, postaci. Poza tym, absolutne zaprzeczenie idei oldskulu, czyli dodanie na końcu opisu settingu czego w nim na pewno nie ma: to znaczy, że setting jest generalnie sztywny. No to jak w końcu z tym retro?

Oprawa graficzna Wiatyku jest bogata, barokowa wręcz. To też nie pasuje do konwencji retro. Czerń i biel dominowała w szacie graficznej gier mainstreamowych jeszcze do początku XXI wieku. Jasne, rozumiem, że autor chciał się popisać, ale znowu: czy to pasuje do deklarowanej konwencji?

Przemierzając Ląd, gracze wielokrotnie przekonają się że moralność i wiara mają wiele oblicz, a zagrożenia i podejmowanie ryzyka są konieczne, jeżeli chce się osiągnąć coś wielkiego: no sorasy, ale to brzmi totalnie jak jakaś jesienna gawęda o świecie mroku, a nie oldskulowy sandbox/hexcrawl. Owszem, w sanboxie mogą wyjść tematy wyborów moralnych, czy tam innych pierdół, którymi żyli erpegowcy w latach 90tych, ale jeśli wpisujemy to na sztandar, to, well, odwołujemy się do grania scenariuszowego.

Krótki opis czym jest retrogranie pozostaje jedynie pustym sloganem. We wiatyku takiego grania nie będzie.

Autor przeczytał też na Inspiracjach, że retro to mieszanie stylów i mogą się w sesjach fantasy pojawić elementy s-f, więc od czapy wrzuca jedno nawiązanie do rozbitego statku kosmitów. Brawo Jasiu.

Jakaś parodia z bestiariuszem – ani grama mechaniki. Nic, null, zuro! Wymyśl se sama. Like, zią, widziałeś kiedyś opis potworów w starym podręczniku? Często to były same statsy, a ty żeś nawalił mało odkrywczego fluffu.

Poza tym: system rozwoju. Klasyczny-nowożytny – pedeki za samo przyjście na sesję i ogólna klauzula, że dodatkowy exp wpada za dobre pomysły lub postęp fabularny. To nie pasuje do sandboxa ani trochę. System przyznawania pedeków za złoto i pokonanych wrogów może wydawać się archaiczny, ale to miało (ma) sens w sandboxie, bo wymusza aktywność graczy. Żeby się rozwijać muszą aktywnie poszukiwać skarbów i tłuc wrogów. Nie mogą przesiedzieć całej sesji w karczmie, grając postaciami, bo nie będzie z tego żadnego expa za odgrywanie. A sandbox bez aktywności graczy upadnie jak nic. RQ miał rozwój organiczny, który też wymagał aktywności. W Chivalry&Sorcery też były pedeki za określone działania, za samo przebywanie na przygodzie dostawało się expa wyłącznie symbolicznego. Może autor szanowny wytłumaczy z którego dawnego erpega wziął swój pomysł na rozwój bohaterów?

Idąc dalej tym tropem – nie ma w Wiatyku żadnych narzędzi aktywizujących graczy. Obawiam się, że w praktyce może z tego wyjść mało zajmująca jesienna gawęda.

No dobra, ale co będzie jeśli olejemy deklarację Aureusa o przynależności Wiatyku do nurtu retro i potraktujemy go jako zwykłą współczesną grę? Nic nie będzie. To nadal nie jest materiał na grę, tylko luźny szkic, z którym nie wiadomo co zrobić. Nie wspiera żadnej konwencji, żadnego sposobu gry, nie nadaje się literalnie do niczego.

Zdecydowanie lepiej sięgnąć po któregoś z retroklonów. Albo nawet i Warhammera.

Metal Slug Defense

Gierka, o której przeczytałem sobie w nowym (nowszym, w zasadzie, Nowy to już był) Secret Service. Zawsze bardzo lubiłem Metal Slugi i ten nie zmieni mojej opinii. Gierka jest przedstawiana jako tower defense, ale nie jest to klasyczna rozgrywka tego typu (tak jak np. Cursed Treasure, czy Kingdom Rush), ponieważ nie rozbudowujemy naszych fortyfikacji aby odpierać coraz to nowe fale wrogów. W tej grze nasza baza podlega rozbudowaniu jedynie pomiędzy misjami, zaś w trakcie rozgrywki właściwej budujemy wojaków (postacie znane z różnych odsłon serii), którzy idą przed siebie walcząc z nadchodzącymi ze strony przeciwnej niemilcami tak długo aż dojdą do wrogiej bazy i ją zniszczą.

W innych grach o takim gameplayu (w które grałem sporo, w poprzedniej robocie długie godziny spędzałem tłukąc we wszystko co popadnie na Kongu) zwykle było tak, że po przekroczeniu pewnego punktu równowagi zniszczenie wrogiej bazy jest tylko kwestią czasu. Tutaj jednak parokrotnie zostałem zaskoczony – już kilku żołnierzy stało i naparzało w siedzibę wroga, aż tu nahle! wychodzi wielki bydlak w asyście paru mooków, rozprawia się z moimi zawodnikami i rusza do kontry kończącej się zniszczeniem mojej bazy.


Co jest najfajniesze? To co zawsze mi się w MS-ach podobało najbardziej, czyli grafika – dokładnie taka jak w całej serii, wspaniałe ręczne animacje, wszystko działa płynnie, bez żadnych (as in żadnych) zwolnień (przynajmniej na moim wysłużonym Nexusie 4). Genialne tła, doskonałe projekty postaci, wybuchy, wystrzały, tyle ruchu, że nie wiadomo na co patrzeć. Kiedy do szturmu rusza kilka-kilkanaście naszych postaci i wszyscy odpalają zdolności specjalne na ekranie czyniony jest bardzo miły dla oka wojenny chaos.

Mechanika jest prosta, jak to w takich grach – mamy sporo różnych etapów podzielonych na misje, za wykonanie misji dostajemy ranki (oznaczane literkami), uwalniamy jeńców (charakterystyczne dla serii zarośnięte typy). Ponieważ procedura uwolnienia jeńca jest dość kryptyczna to jak zwykle niektóre plansze można przechodzić wielokrotnie, żeby wycisnąć maksymalne bonusy i punktację. Ale i tak – grinding nie jest aż taki bolący, gra oparta jest na mikropłatnościach, ale sięgać po nie będą tylko największe leniwce.


Wady? Ktoś mógłby powiedzieć, że grafika, muzyka i dźwięki są wprost zerżnięte z automatowo-konsolowych odsłon serii. Tylko, że dla mnie to zaleta. Morda się cieszy, kiedy widzi się znajome tła, znajome motywy muzyczne, postacie, bossów i całą resztę. Prawdziwą wadą może być to, że czasem gra wadliwie odczytuje, na którą postać tapnąłem, żeby uruchomić specjalną zdolność. Mam wrażenie, że jeśli postacie stoją blisko siebie to zawsze najpierw uruchamia się zdolność postaci stojącej wyżej w hierarchii. Ale to wymaga dalszego zbadania, może po prostu nie trafiam w ferworze walki.

No i sposoby uwalniania POW’s – dla niektórych wadą może być to, że nigdzie nie zostało wyjaśnione jak to się robi, trzeba więc próbować samemu metodą trial and error. Wiąże się to oczywiście z koniecznością wielokrotnego przechodzenia tych samych misji, no ale – i tak się je przechodzi, żeby pofarmić, więc.

Plus – dość częste aktualizacje z nowymi misjami i innymi ficzerami. Po skończeniu podstawowego zestawu ciągle zostaje mnóstwo plansz do rozegrania i bonusów do odblokowania. 

Poleca się.

środa, 3 grudnia 2014

Dzieci Wittgendorfu odcinek 13 – Keep on the Borderlands cz. II.

Występują:
Stefan (Reiner) – człowiek, przepatrywacz, ex-hiena cmentarna,
Dietmar (Tiamat) – człowiek, żołnierz, ex-upadły akolita Sigmara,
Konrad (Franz) – człowiek, przepatrywacz, ex-kanciarz
Rufus (Wiaderny) – niziołek, żołnierz, ex-rzemieślnik

Czas: Nachgeheim 2521

Miejsce: wieża strażnicza nad rzeką Aurith.

Bohaterowie bez szczególnego namysłu postanowili kontynuować zwiedzanie okolicznych lasów w poszukiwaniu kolejnych ciekawostek, pozostawiwszy Johanna w wieży, żeby jej pilnował (Pablo nie mógł przyjść). Ponadto, postanowili odnaleźć położoną w lesie wioskę, o której ostatnio wspominał kapral Brokuff. Ależ byli naiwnymi łosiami.

Podczas eksploracji miały miejsce następujące zdarzenia i odkrycia:

1. Dwa opuszczone domostwa, w których dawno już nikt nie mieszkał. Nic ciekawego, chociaż w pierwszej z chat Stefanowi udało się odnaleźć stary ceramiczny moździerz.

2. Stefan swoim Grobowym Zmysłem przyuważył, że jeden z pagórków w lesie wygląda totalnie jak kurhan. Krótka inspekcja wykazała słuszność przypuszczeń, ale jak na razie bohaterowie odłożyli dokładną eksplorację na późniejszy termin.

3. Kolejny kurhan. Tym razem jednak rozgrzebany i pełny śmiecia, kości, niedojedzonych zwierząt itp. przyjemności. Ani chybi zamieszkały przez jakieś ścierwojady, prawdopodobnie ghule. Lokatorów nie było jednak w domu, więc nic szczególnego z odkrycia nie wynikło.

4. Kamienny grobowiec. Kilka topornie ociosanych płyt ciemnego kamienia stojących w lesie. Widać było, że las wokół został wykarczowany, ale dość dawno temu, więc zdążył już co nieco odrosnąć. Grobowiec zabezpieczony był potężnymi mosiężnymi drzwiami. Udało się je otworzyć i wkroczyć do środka. Po przestąpieniu progu komory, na ścianach samoczynnie zapaliły się dające zimne, blade światło latarnie, ukazując stojący na środku kamienny sarkofag oraz symbol umieszczony na ścianie naprzeciw wejścia.

O taki symbol.
Bohaterowie stwierdzili, że obiekt jest podejrzany politycznie, więc należy dokonać lekkiego rozkurwu. Możliwości były skromne, więc skończyło się na aktach drobnego wandalizmu: Dietmar młotem skuł symbol ze ściany, Rufus nasikał gdzie się dało, a potem wszyscy wspólnie odsunęli wieko sarkofagu i prewencyjnie wrzucili do środka granat. Kiedy dym opadł okazało się, że w trumnie złożony jest potężny wojownik zakuty od stóp do głów w stalową zbroję. Cały as in cały, nawet w miejscach, gdzie można byłoby się spodziewać przerw (na złączeniach), zbroja ciasno kryła zawodnika. Nie udało się znaleźć nic ciekawego ani przydatnego.

5. Szałasy z mchu i paproci, wyraźnie zamieszkałe jeszcze niedawno – odchody, ogniska, śmieć ogólny. Niestety nie udało się wytropić kto mógł tam obozować ani w którą stronę poszedł.

6. Drużyna przez długi czas bezskutecznie szukała wioski, aż w końcu natrafiła na leśnika Stefana, tam właśnie zamieszkującego, który zaprowadził ich na miejsce. Wioska nazywa się Waldendorf, zamieszkała jest przez nie więcej niż 50 dusz, położona nad jeziorem, utrzymuje się z łowiectwa, zbieractwa runa leśnego i hodowli owiec. Sielanka. Stefan Leśnik z zaciekawieniem wysłuchał opowieści o różnych ciekawych miejscach, na jakie bohaterowie natrafili w lesie, ale stwierdził, że oni we wiosce nie palą się tak bardzo do eksploracji i raczej omijają szerokim łukiem podejrzane kurhany, grobowce, obeliski i inne obiekty małej architektury. I dzięki temu wioska przetrwała w dziczy nienapastowana przez żadne złe siły. Na środku wioski umieszczony był udekorowany kwiatami spory kamień – kapliczka poświęcona Taalowi. Oczywiście, Dietmar nie mógł się powstrzymać przed kilkoma cennymi uwagami teologicznymi.

Bohaterowie spędzili w Waldendorfie noc. Konrad dowiedział się, że lasy wschodniego Ostermarku są wyjątkowo wilgotne, w związku z czym w gęstym poszyciu żyją różni nietypowi przedstawiciele fauny i flory, w tym sławne w całym Imperium Wurmy: Bandwurm, Tatzelwurm, Lindwurm.

Konrad podsłuchał też opowieść, jaką jeden ze starszych mieszkańców wioski przedstawiał wieczorową porą zgromadzonym przy ognisku dzieciom. Dziadek opowiadał o okrutnym kasztelanie von Warschitz, który zaprzedał duszę Mrocznym Potęgom, a w końcu zmienił się w potwora. Duchy jego sług wciąż nawiedzają dolinę pod ruinami jego zamku, kilkanaście mil na południowy zachód od Waldendorfu.

Bohaterowie próbowali przeprowadzić kilka operacji handlowych z leśnikami, jednak z uwagi na brak towaru na wymianę, ostatecznie do żadnych transakcji nie doszło.

7. Kolejny grobowiec lub obelisk do grobowca podobny: spory blok kamienia wkopany w ziemię, a w nim wykute schody prowadzące w dół. Bohaterowie zaniechali eksploracji z braku oświetlenia. Skończyliśmy na tym, że wrócili z latarniami i mieli zamiar zejść po schodach w dół.

8. Spotkanie trzech podejrzanych typów z kuszami nad brzegiem rzeki. Patrzeli podejrzliwie, a okrzyknięci dali dyla w las. Czyżby nieśmiali leśnicy?

9. Powrót starych znajomych. Podczas powrotnej drogi do grobowca na bohaterów wyleciały z lasu nieumarłe wilki i zaatakowały bez dania racji. Walka była krótka i zażarta, ale bez większych problemów udało się zniszczyć umarlaków.

Tym razem obyło się bez strat w punktach przeznaczenia.
Na tym zakończyliśmy. Następną przygodę zaczniemy od zbadania tajemniczego obelisku.

W tym odcinku kości zachowywały się dużo racjonalniej i nie mieliśmy festiwalu dużej ilości mało prawdopodobnych rezultatów na raz. Niemniej jednak, jak widać na załączonej poniżej mapie, las jest dość gęsto usiany różnymi podejrzanymi obiektami. Eksploracja idzie w miarę szybko, być może należałoby dokładniej zbadać to co udało się odnaleźć do tej pory.

Dobrze byłoby prowadzić listę tematów, które nie zostały wyjaśnione i będzie można do nich wrócić w przyszłości. Na razie lista przedstawia się następująco:

1) krasnoludzka kopalnia;
2) monolit udekorowany kościami i czaszkami;
3) kurhan w lesie (hex 14.05);
4) kasztelan von Warschitz - czy to tylko legenda?

Teren zbadany do tej pory przedstawia się następująco:
Klik, aby powiększyć.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć pierwszy (KB #60)

Nowy człowiek w drużynie! Bardzo się cieszymy, witamy serdecznie, proszę bardzo, tu jest karta postaci, tam kości (następnym razem przynieś swoje), ołówek, zaczynamy. Siedzicie w karczmie, popijając piwo…


Wprowadzenie nowej graczki/nowego gracza (w skrócie: Nowa) w gry erpegie to poważna sprawa. Od pierwszych rozegranych sesji prawdopodobnie zależał będzie jej pogląd na hobby i decyzja, czy bawić się w to dalej. Nie zajmujemy się tutaj tematem całkowicie zielonej drużyny, w której wszyscy nie do końca mają pojęcie o co chodzi, tylko doświadczoną drużyną, do której dołącza Nowa, pierwszy raz grająca w erpegie.

Lubię klasyfikacje, zatem podzielmy sobie metody przystępowania do dzieła na dwie zasadnicze:

1. Na banzaja. Nie zastanawiamy się szczególnie, tylko wołamy graczkę, tłumaczymy jej mniej lub więcej o co chodzi i rzucamy się w wir przygody, ewentualne wątpliwości rozwiewając na biegu. W razie pytań i wątpliwości zatrzymujemy się na chwilę i cierpliwie tłumaczymy. Ma to sens, z tego punktu widzenia, że Nowa widzi od razu jak wygląda normalna, regularna gra (normalna, regularna gra tej grupy graczy, to jak różnią się poszczególne style gry to temat na osobną opowieść)

2. Podejście systematyczne. Przeprowadzamy dokładne badanie – sprawdzamy zaplecze Nowej pod kątem uczestnictwa w innych, podobnych rozgrywkach (komputerowe erpegi, planszówki/karcianki/bitewniaki) i na tej podstawie podejmujemy decyzję co do wyboru systemu, mechaniki i formuły przygody, którą rzucimy na pierwszy ogień. Czyli – jeśli Nowa jest wielką fanką komputerowych erpegów opartych o mechanikę DD (czy coś współcześniejszego od Neverwintera istnieje w tym temacie?), to powinna bez większych zgrzytów łyknąć sesję opartą na tym samym systemie. Jeśli gra we współczesne komputerowe gry w ogólności, to powinna łyknąć system perków z Savage Worlds. Jeśli gra w planszówki lub karcianki to powinna w ogólności szybko zgrokować, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju instrukcją, która przewiduje sporo możliwych ruchów w grze, ale nie wszystkie, w związku z czym zachodzi potrzeba dokonywanej na bieżąco wykładni. Jeśli gra w kooperacyjne planszówki, w których gracze kierują indywidualnymi postaciami (Arkham Horror, na ten przykład) to w ogóle jesteśmy prawie na miejscu.

Jeśli okaże się, że nasza kandydatka nie ma żadnego doświadczenia z zakresu różnych dziedzin fantastycznego hobby, wtedy albo wracamy do punktu na banzaja, albo przeprowadzamy krótki kurs podstaw erpegie i fantastyki. Przy czym, jedno zastrzeżenie – nie każdy nadaje się na nauczyciela, sam fakt, że masz dużą wiedzę o jakiejś dziedzinie nie czyni cię dydaktykiem. Zatem warto w tym miejscu krytycznie spojrzeć na własne możliwości, żeby ciulowymi lekcjami nie narobić Nowej zamętu w głowie. Zatem, jeśli rezygnujemy z lekcji, to zostaje nam learning by doing, czyli wracamy do punktu pierwszego.

Oprócz tego, są pewne uniwersalne zasady, które dobrze byłoby zastosować niezależnie od przyjętej metody, pewnego rodzaju erpegowe bhp:

1. Nowa powinna przed grą zostać zapoznana z jej założeniami. Najlepiej dać jej do poczytania podręcznik. Jeśli mamy mechanikę na tyle prostą, że da się ją ogarnąć w locie, to wystarczy krótkie wprowadzenie przed rozpoczęciem gry. Tylko pamiętać należy, że prostota mechaniki powinna być w miarę obiektywna. To, że ty akurat uważasz system rzucania czarów w Earthdawn za banalny, czy reguły walki w Savage Worlds za intuicyjne nie oznacza, że będą one takie dla wszystkich (w tych dwóch przykładach zapewniam – nie będą). Stąd, tak dla bezpieczeństwa – lepiej jednak umożliwić kontakt z podręcznikiem.

2. Na pewno żadnych home ruli, chyba że gramy w grę, w której nie można od nich uciec, ale nawet wtedy niech te domowe zasady będą gdzieś wszystkie spisane, tak, żeby można było je graczom (Nowej w szczególności) dać do przeczytania przed grą.

Tak na marginesie – taki protip co do home ruli – jeśli zastanawiasz się nad zmodyfikowaniem mechaniki, dodaniem czegoś nowego to najlepiej zapisz sobie te zmiany. Ale nie w notesie, tylko tak poważnie, w edytorze tekstu, z formatowaniem i wszystkim, jakbyś pisała kawałek podręcznika. Po pierwsze – w ten sposób unikniesz zapominania (kurde, kiedyś to ustalaliśmy, jak to było?), po drugie – i ważniejsze – w ten sposób przekonasz się, czy ta zasada ma w ogóle sens. Jeśli po zapisaniu i ubraniu w język gry wydaje się gównem – to znaczy, że powinna iść w kibel.

3. Pierwszą grą raczej nie powinien to być żaden indias (tak mi się przynajmniej wydaje, ale może specjaliści od indiasów podadzą mi argumenty, że się mylę - no i podali, zapraszam do komentarzy), tylko (w miarę) klasyczne fantasy. Dlaczego fantasy? Niekoniecznie dlatego, że to lepszy setting, tylko zazwyczaj w fantasy jest znacznie mniej rzeczy do ogarnięcia (mniej niż np. w wypadku prowadzenia statku koszmicznego) i są znacznie bardziej intuicyjne.

4. Pierwsza przygoda powinna być prosta, pokazująca możliwości tego typu rozgrywki. Czyli powinna być jakaś interakcja społeczna, jakiś konflikt, jakaś akcja (taki trochę tutorial). W wypadku jednostrzałów nie będzie to problemem, ale gorzej może być, jeśli wprowadzasz Nową do kampanii, która już się toczy. W kampaniach bywa tak, że trafiają się sesje na ganku, czyli takie, w których w zasadzie nic się nie dzieje: gracze kminią co dalej, załatwiają pomniejsze sprawy, odpoczywają po wyczerpujących walkach, budują relacje w drużynie (tfu, tfu). Albo sesje drogi, czyli takie, kiedy postacie podróżują pomiędzy dwoma punktami, a po drodze dzieją się takie ciekawe rzeczy, jak picie w karczmie, rozbijanie obozu, robienie pompek i ćwiczenie walki (nie lubię takich sesji i ich nie prowadzę, ale to ma być coś w rodzaju poradnika, więc to było do tych, którzy w czymś takim się lubują). Nowa trafiając na taką sesję może się po prostu znudzić, wyrobić błędne mniemanie, jakoby erpegi były symulatorami życia i zniechęcić do dalszej przygody.

5. Na początek (zresztą – nie tylko na początek) dobrze jest zrezygnować z ciężkich tematów. Tematyka powinna być lekka, a nawet zabawna. Torturowanie więźniów, moralne dylematy mordowania niewinnych i ludobójstwa lepiej zostawić na inne okazje. I nie, nie próbuj pokazywać jakie to erpegi są głębokie i eksplorujące ludzką naturę. Nawet jeśli naprawdę tak uważasz to zostaw to na później. Dla początkujących erpegi powinny być zabawą.

6. Rola Nowej w przygodzie powinna być zupełnie przeciętna. Nie powinna stać od razu w świetle jupiterów i mieć do odegrania najważniejszej roli w przygodzie. Powinna zrobić kilka rzeczy – tyle samo co inni gracze, ale powinna mieć też możliwość poobserwowania co robią inni i odpoczynku od bycia w centrum uwagi. Należy być też pomocnym, ale bez nadopiekuńczości i prowadzenia za rękę.

Miałem zamiar podywagować też na temat tego, jaką mechanikę wybrać, ale to chyba nie jest aż takie istotne, poza ogólnym stwierdzeniem, że powinna być w miarę prosta. Ale jeśli będziemy się trzymać mainstreamowych fantaziaków, to mechanika nie będzie stanowiła szczególnej przeszkody. Pamiętajmy tylko o tym, w jakim języku mamy podręcznik, Nowa z pewnością posługuje się polskim, jeśli mamy podręcznik w innym języku – lepiej się upewnijmy.

No i na koniec najważniejsza zasada: to ciągle są tylko gry. Fajne i zajmujące, ale bez przesady – nie spinajcie się za bardzo, niech nie będzie to serious business, tylko miła rozrywka, sposób na spędzanie czasu ze znajomymi.

Wpis bierze udział w sześćdziesiątej edycji Karnawału Blogowego.