Diefenbach

Diefenbach

poniedziałek, 14 lipca 2014

Borderline. And so on, and so on. (KB #57)

Temat najnowszego Blogowego Karnawału został zakreślony dość szeroko. Granice można przekraczać na różne sposoby i różnie można to pojęcie rozumieć. Skupię się na jednym aspekcie – przekraczaniu granic as in poruszaniu w grach tematów wypieranych, obciążonych tabu, ciężkich.


Jest coś co w erpegowym przekraczaniu granic znajduję wybitnie obrzydliwym. Przekroczenie granic zarządza mistrz gry (albo wprowadza jeden z uczestników), nie pytając graczy/pozostałych uczestników o zdanie. Zatem – jeden z uczestników zabawy (bo to jest zabawa, nigdy za mało przypominania) nie uprzedzając pozostałych wprowadza temat, który może sprawić, że ktoś z uczestników poczuje się niekomfortowo. A to wszystko w imię dramatu, klimatu, czy tam innych pierdów.

No sorasy, ale kiedy idziesz do kina, albo sięgasz po książkę, to raczej domyślasz się skądinąd, że możesz się spodziewać czegoś co znajdziesz nasty. A w erpegu przychodzisz na sesję, żeby się dobrze bawić, a tu nagle ktoś wali zza winkla jakimś ciężkim tematem i chuj, cały wieczór skwaszony.

Oczywiście – jeśli ktoś chce się tak bawić i wszyscy są poinformowani – ależ proszę bardzo. Jeśli dorośli ludzie chcą coś robić i wszyscy wyrażają informed consent – na zdrowie.

Niestety, światomroczna polska szkoła erpergie zakłada, że gracze siadając do stołu wyrażają ogólną zgodę na wszystko co się stanie i fujarą jest mistrz, który jeszcze dodatkowo pyta o zgodę, albo chociaż ostrzega. Haha, karta X? Kto to widział! Hoho, pytać graczy o kontrowersyjne tematy? U mnie nikt się nie skarży, wszyscy są zadowoleni!

To jeden aspekt. Z innej strony: często okazuje się, że Wielka Transgresja (jawiąca się taką w zamyśle miszcza/uczestnika) okazuje się być czymś na kształt jak mały Jasio wyobraża sobie przekraczanie granic. Erpegi są rynsztokiem popkultury, więc przekraczanie granic w znaczeniu fabularno-koncepcyjnym będzie zawsze cieniem tego co odbywa się w filmie i literaturze, że o tzw. sztuce współczesnej nie wspomnę.

Czyli w ogóle nie ma na to miejsca w naszych grach? Erpegi nie są wielką sztuką, więc mają zdolność transgresyjną na poziomie, well, like – popkulturowej pulpy, którą są. Czyli możliwości są, trzeba tylko wykorzystywać je z zachowaniem reguł konwencji i gatunków. Inaczej wypadnie śmiesznie, żałośnie, lub niekomfortowo dla pozostałych uczestników.

Z trzeciej strony: jakiemu celowi taka transgresja miałaby służyć? Czy ma zaistnieć dla samego faktu przekroczenia granic? Bez sensu. A może dlatego, że chcemy (osoba wprowadzająca) pokazać problem? Przykładowo: w grze występuje rasizm, żeby pokazać problem rasizmu. Godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne (jeśli ktoś w ogóle ma takie intencje – w większości wypadków jednak nie wydaje mi się), ale, well, niestety, nic z tego nie wyjdzie, bo trzeba pełnej zgodności wśród uczestników co do tego w jakiej roli dane przekraczanie granic występuje. Bo zaraz się pojawią śmichy-chichy, przaśne dowcipasy i okazuje się, że chcieliśmy mieć grę o problemie rasizmu, a wyszła nam gra po prostu rasistowska. Coś jak Bracia Figo Fagot – może i początkowy zamysł był taki, żeby zrobić śmieszną piosenkę o śmiesznych piosenkach o zdradzie z Cyganem, ale odbiór, gusta publiki (pozdrawiamy polibudy z całej Polski!) i dalsze poczynania zespołu wskazują, że jednak wyszła po prostu śmieszna piosenka o zdradzie z Cyganem. Transgresja, zgodnie z intencją twórcy (interpretując na jego korzyść, oczywiście, bo znowu – nie wydaje mi się) miała być subwersywna, a okazała się superwersywna. Zdarza się to bardzo często. Tak samo jest z transgresjami erpegowymi – wcale nie są subwersywne, bo:

(a) intencją uczestnika było od początku, żeby transgresja była superwersywna (jak we wszystkich bohaterskich bojach z polityczną poprawnością), lub
(b) intencje były może i dobre, ale recepcja transgresji wywołała efekt superwersywny.

Więc nie, dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz