Występują:
Johann (Pablo) – człowiek,
żołnierz, ex-złodziej,
Stefan (Reiner) –
człowiek, przepatrywacz, ex-hiena cmentarna,
Dietmar (Tiamat) –
człowiek, żołnierz, ex-upadły akolita Sigmara,
Konrad (Franz) – człowiek, przepatrywacz,
ex-kanciarz
Rufus
(Wiaderny) – niziołek, żołnierz, ex-rzemieślnik
Czas: Sigmarzeit –
Vorgeheim 2521
Miejsce: Nachtdorf i
okolice.
Poprzednią sesję
bohaterowie zakończyli w rozłące. Johann, Dietmar i Stefan ledwo żywi po walce
z najeźdźcami zażywali gorących kąpieli w źródłach Hochblassen, podczas gdy
Rufus i Konrad leżeli w lazarecie Fortu XII złożeni chorobami. Trzeba było
jakoś temu zaradzić. Dietmar poprosił druidów, aby w miarę możliwości
doprowadzili do sprowadzenia Rufiego i Kondzia do Hochblassen. Tak też się
stało – siostra Annika przyprowadziła lekko już podleczonych Rufusa i Konrada
do źródeł na dalszą rehabilitację. Połączoną z sigmarycką ewangelizacją, bo
oczywiście Dietmar nie odpuszczał i w każdej wolnej chwili (a tych tymczasowo
nie brakowało) wykładał towarzyszom arkana wiary. Wiarę tą podbudowało zresztą
bardzo mocno to, że Stefan odzyskał przytomność dokładnie w Sigmarfest (tak wyszło z rzutu) co było niechybnym
znakiem o wsparciu z góry. Był też bardziej namacalny znak w postaci k6
dodatkowych dropsów (Punktów Szczęścia), którymi Sigmar nagrodził drużynę za
dzielne napierdalanie Chaosu na poprzedniej sesji.
Stefan się obudził, ale
okazało się, że przegryzienie gardła przez wilczarza Chaosu to nie byle co.
Nigdy już Stefan nie zachwyci nikogo swym aksamitnym głosem. Są jednak i dobre strony
– głos niczym u zakapiora z Gór Środkowych w niektórych sytuacjach może się
przydać (czyli skutkiem krytyka jakiego
dostał Stefan poprzednio jest stałe -1 do testów Ogłady, w sytuacjach kiedy
trzeba się odzywać – w zasadzie zawsze, ale z drugiej strony +2 do testów
Zastraszania).
Leczenie trwało ładnych
kilka tygodni, wszak było co leczyć. W międzyczasie wypadły urodziny Rufusa.
Niziołek postanowił zadbać o imprezę – wysępił od Dietricha paczkę podejrzanych
ziółek, które następnie rzucił na żarnik stojący w grocie, w której bohaterowie
zażywali wywczasu. Było wiele radości, zwłaszcza kiedy Dietmar dostrzegł gdzieś
sługi Chaosu i postanowił je zatłuc. Efektem był wielki golas z pulokiem na
wierzchu latający po krzakach i wymachujący młotem.
W końcu jednak rany się
zagoiły, a wakacje się skończyły. Rozkazy mówiły aby wracać czym prędzej do
Nachtdorfu. Dietrich i Annika odprowadzili drużynę do Fellbach (wszyscy byli
pod wielkim wrażeniem ich zdolności do poruszania się po lesie i omijania
przeszkód i niebezpieczeństw) i grzecznie się pożegnali jeszcze raz dziękując
za pomoc. Rufus za radą druidów wywalił w cholerę pozbierane ostatnio kolce
wilczarzy, żeby się przypadkiem nie nabawić jakiejś paskudnej mutacji.
Dalej trzeba było iść
już o własnych siłach. Pogoda sprzyjała, więc obyło się bez większych
incydentów. Trzeba było tylko obejść wąwóz, znaleźć bród na rzeczce i przejść
przez spore rozlewisko, które zamieniło tymczasowo fragment łąki w bagno. Z
ciekawych spotkań drużyna zauważyła lecącego w oddali samotnego jeźdźca –
trochę dziwnego, wszyscy się zgodzili, że to ani chybi gobas na wilku był, a
niedaleko od Fortu wyczuła niespodziewany smród ludzkiego gówna w szczerym polu
– to niespodziewane zjawisko wzbudziło duże zainteresowanie, ale pomimo
dokładnego badania nie udało się odnaleźć źródła fetoru.
Bohaterowie dostrzegli
też, że na las na północy (prawdopodobnie gdzieś w jego centrum, albo w
okolicach ruin Finsterheim) spadł z nieba deszcz rozżarzonych kamieni. Dietmar
od razu orzekł, że to spaczeń, czyli, jak go w seminarium nauczyli, kawałki
Morrslieba, które ten złowieszczy księżyc czasem wysyła na Stary Świat aby
zasiać ziarno Chaosu. Nie był to dobry znak w każdym razie.
Drużyna w końcu zaczęła
też zasięgać języka wśród tubylczej ludności. W każdej z karczm Konrad był
wydelegowany aby zasięgnąć plotek. W ramach plotkowania usłyszał, że dwa-trzy
lata temu Linlich odwiedził potężny mag cały zakuty w żelazną zbroję i noszący
złotą maskę. Nazywał się Antonius Stark i wszyscy się go bali. Po jego wizycie
zniknęło kilku chłopów i jak zarzekał się rozmówca Konrada – na pewno ten mag
ich zabił, bo w jego bractwie taki zwyczaj odwieczny, żeby krwią ludzką moc
podtrzymywać. Konrad dowiedział się też, że jakaś wielka latająca bestia
(powiadają, że mógł to nawet być Smok Chaosu) spustoszył krasnoludzką strażnicę
Dalthar-Thorden, a potem ją zielonoskórzy obleźli. Król Karak-Kadrin – Żelazna Pięść
na pewno będzie organizował wyprawę, żeby twierdzę odbić.
Zapamiętajcie
sobie wszystkie plotki i pomniejsze wydarzenia, coś z tego może potem się przydać,
w końcu jeszcze będziecie przez jakiś czas w okolicy, może będzie okazja
posprawdzać wszystkie te plotki.
W końcu udało się
dotrzeć do Fortu. A tam – pełna mobilizacja. Manewry na wielką skalę na
błoniach wokół twierdzy, mnóstwo żołnierzy, na pewno dużo więcej niż kiedy
bohaterowie wychodzili na patrol. Zdążyli już trochę o tym zapomnieć, ale
przecież trwa wojna. Od razu zameldowali się u Kempa. Ten na razie ich odesłał,
ale wieczorem porozmawiał z Dietmarem. Ponieważ w każdej chwili może przyjść
rozkaz o wymarszu na północ, większość sił zostaje w Forcie. Kemp jest
zadowolony z tego jak bohaterowie zaprezentowali się pod Hochblassen, więc na
razie nie będą wychodzić na patrole, tylko czekać, żeby w razie czego wyruszyć
na wojnę jako zwiad dla oddziałów z fortu. Stacjonują więc w Forcie i mają
pozostawać w ciągłej gotowości i ćwiczyć.
O sytuacji na froncie
drużyna dowiedziała się częściowo od Kempa, ale głównie od sierżanta Snorriego.
Armie Imperium zgromadzone aby powstrzymać inwazję zostały pokonane pod
Aachden. Horda Kurgan, której przywódcą jest Wielki Zar Surtha Lenk oblega
właśnie Wolfenburg, a Karl Franz właśnie wyrusza z armią, żeby przerwać
oblężenie. Na północy Ostermarku trwają walki, ale nie wiadomo, czy oddziały z
Nachtdorfu też zostaną zaangażowane. Żeby nie było za wesoło, to na wybrzeżu
Morza Szponów zdesantowali się Norsmeni dodając jeszcze parę cegiełek do chaosu
(ale jeszcze nie Chaosu) panującego w północnym Imperium. W okolicach Fortu na
razie spokój, zdaje się, że oddział rozbity przez Dietmara, Stefana i Dietricha
był najdalszym zwiadem.
Jak łatwo się domyślić –
Dietmar aż palił się, żeby ruszać na front, Johann też byłby całkiem zadowolony,
reszta już trochę mniej. Ale na razie – czekali.
Korzystając z chwili
odsapki drużyna zaczęła ogarniać parę zaopatrzeniowych tematów. W ruch poszły karty wpływu na fabułę. Co
prawda trochę inaczej wyobrażałem sobie ich użycie, ale dobra, niech będzie.
U Ysassy udało się
załatwić naprawę hełmu, który Stefan znalazł w starożytnym grobowcu. Stefan
zapłacił kowalce koronę i obiecał następne 5 kiedy żelastwo (z mosiądzu) uda
się sprzedać. Przy okazji dowiedział się, że hełm został wykuty prawdopodobnie
przez Fennonów, przedzjednoczeniowe plemię ludzkie zamieszkujące te tereny
przed Sigmarem i krótko po. Dzięki pośrednictwu Dietmara udało się załatwić
Johannowi miecz półtoraręczny i to w dodatku dobrze wykonany, więc lżejszy od
zwykłego. Stefan, a później za jego przykładem Konrad załatwili sobie ulepszone
kusze o zmniejszonej masie, ale za to zwiększonej przebijalności. Dietmar
skromnie załatwił sobie pętelkę, coby mu młot z ręki nie wylatał. Johann
próbował załatwić bagnety na karabiny, ale nic z tego nie wyszło.
Hełm znaleziony przez Stefana. Jeszcze przed renowacją. |
A Rufus ciągle chodził
do pirotechników i alchemika aż w końcu wymędził żeby mu dali trochę
krasnoludzkiego prochu, który niesie dalej i mocniej, ale trzeba uważać, bo
broń inna niż najlepsza może nie wytrzymać takiej mocy. Rufus dowiedział się
też od Jurgena (alchemika), że jakby kiedyś znaleźli jakieś ciekawe składniki,
a w szczególności jakby zatłukli jakąś bestyjkę i pobrali jej organy, to on
bardzo chętnie na cele naukowe je zakupi za rozsądną cenę. Ale torebek jadowych
zabranych pająkom miesiąc wcześniej przyjąć nie chciał, bo już za stare. W ten
sposób Rufus dowiedział się, że takich rzeczy za długo się nie trzyma i trzeba
je zużywać jak najszybciej. Konrad próbował też nawiązać bliższe znajomości z pracującymi
w Forcie paniami, ale z umiarkowanymi sukcesami.
W międzyczasie Dietmar
kontynuował swoją misję ewangelizacyjną. Napotykał na zdecydowany opór, a nawet
pojawiły się zalążki herezji – Johann stwierdził, że jego bogiem jest Ulryk, a
nie żaden Sigmar. Rufus z kolei wyłgał się od udziału w nabożeństwach swoją
własną niziołczą religią. Dietmar powiedział mu wyraźnie, że zwolniony z
modlitw będzie tylko jeśli w okolicy jest kaplica Esmeraldy. Okazało się, ku
zdziwieniu wszystkich, że w fortowej kuchni, gdzieś między patelniami i garami niewielki
ołtarzyk sobie stoi. Rufus się ucieszył, a Dietmar zafrasował. (10% szans na kapliczkę, Rufus rzucił i
trafił idealnie)
Bohaterowie dowiedzieli
się też, że członkowie Tymczasowej Kompanii Zwiadu Terenowego prowadzą fundusz
związany z dużą rotacją i śmiertelnością żołnierzy. 10% większego urobku oddaje
się do funduszu na ewentualną pomoc postpenitencjarną po opuszczeniu
woja, albo na pomoc rodzinom tragicznie zmarłych.
Tymczasem z frontu
dochodziły coraz gorsze wieści – armia cesarska idąca z odsieczą Wolfenburgowi utknęła
w lasach na granicy Talabeklandu i Ostlandu zatrzymana przez zasadzkę wielkiej
hordy zwierzoludzi. Sam cesarz został ranny i wycofał się do Altdorfu,
dowództwo przejął Reiksmarschall Kurt Helborg.
Drużyna parokrotnie
myślała, że oto już wyruszają na front, ale zawsze okazywało się, że to jednak
tylko ćwiczenia. Dietmar każdą pobudkę o świcie witał z nadzieją, że to już, za
to Konrad z nadzieją witał każdy rozkaz „w tył zwrot, naprzód marsz!”, którym
kończyły się ćwiczebne alarmy.
W końcu, niemal jedna
po drugiej przyszły dwie wiadomości – Wolfenburg zdobyty, a za chwilę – Surtha Lenk
pokonany pod Wolfenburgiem. Na tą drugą wieść Fort zareagował wielką imprezą.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, chociaż wiedzieli, że to jeszcze nie koniec.
Kurganie wycofali się spod Wolfenburga i stracili inicjatywę, ale ciągle
dysponowali wielkimi siłami. Wojna pewnie jeszcze się przeciągnie. Tymczasem
jednak popłynął rzeką alkohol. Rufus postanowił napić się standardowo z
pirotechnikami i alchemikiem. Jurgen, kiedy popił (a Rufus wykorzystał Plotkowanie) zaczął opowiadać o pobliskiej
Sylvanii. Że to jakieś bajdurzenia, że tam wampiry rządzą i nieumarli, że dawno
już tam wampirów nie ma, bo albo się powynosiły, albo wygubili je bretońscy
rycerze, którzy sobie Sylvanię za cel wędrówek często wybierają, albo śpią
gdzieś pozamykane głęboko w grobowcach. Ale nie znaczy to, że jest fajnie, bo
co prawda trupów nie ma, ale nie ma też kontroli ze strony Imperium, więc
tamtejsza szlachta gnębi swoich poddanych okrutnie i ciągle tylko prywatne
wojny między sobą prowadzi. Rządzi więc tam skurwysyństwo i pogarda. A i poza Sylvanią
takie historie też się zdarzają – ciągnął Jurgen – nawet w samym sercu
Imperium, cesarzowi pod nosem, jak choćby u Wittgensteinów (tu wszyscy
nastawili uszu), którzy nie wiadomo jakie przywileje mają, że jeszcze ich
machina państwowa nie przemieliła. Bohaterowie nie przyznali się do swojego
pochodzenia, wspomnieli tylko, że chcieliby zrobić z takimi porządek. A Rufus
wyciągnął od Jurgena obietnicę, że ten mu da prochu, jeśli będzie do wysadzenia
Wittgensteinów potrzebny.
Impreza się skończyła,
a już następnego dnia Kemp wydał rozkaz. Skoro tymczasowo Kurganie odparci, to trzeba
się zorientować co się dzieje w okolicy, żeby w razie czego nie zostawiać za
sobą problemów i upewnić się, że wróg w okolice się nie dostał. Trzeba zatem
ruszać na patrol. Tym razem – sprawdzić okolice wzgórz położonych w środku
lasu, na północny-zachód od ruin Finsterheim. Zdaje się, że tam jacyś ludzie
mieszkają, chociaż ich siedziba nie jest oznaczona na mapie. Sprawdzić teren i
wrócić z raportem. Wymarsz następnego dnia rano.
Co było robić, drużyna
wzięła toboły i w końcu po kilkutygodniowym skoszarowaniu wyruszyła na szlak.
Do Jessen udało się dojść bez żadnych niespodzianek, jedynie pod samą wsią
drużyna trafiła na rannego (pogryzionego) zająca w krzakach. Postanowili nie
ingerować w odwieczne prawa natury i zostawili go jak leżał. W samej wsi
podczas krótkiego popasu postanowili zasięgnąć nieco języka w sprawie ludzi
mieszkających w lesie. Nie dowiedzieli się niczego konkretnego poza tym, że
rzeczywiście, w głębokich lasach żyją ludzie odporni na postęp, egzystują sobie
na takim poziomie jak za czasów Sigmara, albo i wcześniejszych (Niemożliwe. Przed Sigmarem niczego nie było
– stwierdził Dietmar). Nawiązali też współpracę z okoliczną babką-zielarką,
która dała im woreczek ziół służących do opatrywania ran wraz z instrukcją
obsługi (rzucić do gotującej się wody, namoczyć materiał, zrobić okład), a w
zamian poprosiła o dostarczenie jej z lasu korzenia rośliny o dużych różowo-białych
kwiatach z dwoma złotymi pręcikami. Rośnie podobno w najgęstszych matecznikach.
Jak dają to bierz, więc drużyna wzięła zielsko i zobowiązała się do
odnalezienia korzenia.
Babka-zielarka z Jessen |
W końcu opuścili wieś i
weszli w las. Nie minęło wiele czasu, kiedy w pobliżu ścieżki Stefan zauważył
rozpiętą pomiędzy drzewami pajęczynę, a na niej sześć wielkich stawonogów.
Mogli ich spokojnie ominąć, ale zdecydowali się jednak zaatakować. Walka była szybka,
a szczęście i bogowie sprzyjali drużynie, więc skończyło się na zatłuczeniu
pajęczaków z jednej strony i lekkiej ranie Stefana z drugiej. Rufus wydobył ze
zwłok jedną torebkę jadową i bohaterowie pokrzepieni zwycięstwem ruszyli dalej
na północ.
Na tym zakończyliśmy.
Uwagi:
1.
Sponsorami sesji były literki L (jak Losowanie) i O (jak Oracle dice). Mi się
takie granie podoba, nigdy nie wiadomo co się trafi za węgłem.
2.
Weszła też pewna dywersyfikacja spotkań losowych, stąd różne ciekawe wyniki.
3.
W końcu zaczęliście na poważnie Plotkować, co jest bardzo słuszne i naukowe.
Pamiętajcie te plotki, może będziecie kiedyś mieli okazję je sprawdzić. Jak nie
w woju, to może jak przejdziecie do cywila będzie okazja zająć się tymi
wszystkimi wątkami, które się nazbierają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz