Występują:
Johann (Pablo) –
człowiek, żołnierz, ex-złodziej,
Stefan (Reiner) –
człowiek, przepatrywacz, ex-hiena cmentarna,
Dietmar (Tiamat) –
człowiek, żołnierz, ex-upadły akolita Sigmara,
Czas: Pflugzeit –
Sigmarzeit 2521
Miejsce: Nachtdorf i
okolice.
Dzielna drużyna wróciła
do Fortu XII na tarczy. Co prawda poważnie pobrał tylko Konrad, ale Stefan i
Johann też wzięli swoje. Trójka rannych została złożona w lazarecie pod opieką
fortowego felczera, a Dietmar zaczął poważnie zastanawiać się jak wytłumaczy
Kempowi kolejne tygodnie opóźnienia w wykonaniu zadania. Wymówki chyba się
skończyły, zatem zapadła decyzja, żeby odpocząć tydzień (aby Stefan i Johann
doprowadzeni zostali do stanu względnej używalności) i wyruszyć bez Konrada,
który byłby głównym hamulcowym. Okazało się też, że Rufus dostał poważnej
sraczki i też do niczego się nie nadawał, więc drużynowy snajper dostał
chorobowe. Było się nie śmiać z Konradowej niedoli.
Po tygodniu uszczuplony
team był gotowy do wymarszu. Przez ostatnie dni fort prowadził ożywioną gołębną
korespondencję, ale jak por. Lustig poinformował Dietmara – nie było tam nic co
by ich dotyczyło. A może jednak? Drużyna ledwo wyszła z fortu i już musiała
zawracać. Jednak okazało się, że jeden z listów ich dotyczył. Przyszedł rozkaz
z Nachtdorfu, że jednak po zastanowieniu mają czniać sprawę wzgórz i zamiast
tego udać się do druidów pod Hochblassen. A powód zmiany rozkazów jest
niebagatelny – inwazja z północy postępuje w zastraszającym tempie – armie Kisleva
zostały zupełnie rozbite, wróg wkroczył do Ostlandu. Nie wiadomo jak daleko
wysłał swoich zwiadowców, więc trzeba do spółki z druidami pilnować, czy
Ostermark nie jest jeszcze infiltrowany przez wrażą razwiedkę.
Ruszyli zatem w
kierunku Hochblassen, sprawę wzgórz odkładając na przyszłość (Ranulf, który
poszedł tam sam, w międzyczasie nie wrócił).
Po drodze nie obyło się
bez problemów. Drużyna trzykrotnie spotykała ghule. Raz trzy bestyjki akurat
plądrowały starożytny kurhan ukryty pod wzgórzem (potem Stefan znalazł w
grobowcu starożytny hełm z brązu), raz sześciu zawodników rozgrzebywało masową
mogiłę żołnierzy imperialnych, a raz jeden samotny zawodnik szamał jakiegoś
drobnego gryzonia. Ze wszystkich spotkań udało się wyjść zwycięsko, pogłowie
ghuli w lasach Ostermarku zostało znacznie zmniejszone, a Stefan znalazł nowe
zastosowanie dla łoża kuszy (napierdalanie ghuli po głowie, jak można się było
domyślać). Wszyscy podbudowali się sukcesami, szczególnie sprawne i
bezproblemowe rozprawienie się z szóstką trupożerców zwiększyło morale drużyny.
Nasza dzielna trójka poczuła się jak prawdziwy, skuteczny oddział, gotowy
stawać naprzeciw liczniejszych sił wroga. Ależ byli naiwnymi łosiami.
Ghul. Stefan mógłby się z nim zaprzyjaźnić, z pewnością mieliby wiele wspólnych tematów do obgadania. |
Ale nie uprzedzajmy wypadków. Oczywiście nie obyło się bez zgubienia się i to tuż przed samym celem podróży. Całe szczęście pogoda była nie najgorsza, więc udało się w końcu odnaleźć właściwą drogę. Kompania stanęła na skraju kanionu, przy wodospadzie, tak jak por. Lustig polecił. Po drugiej stronie rozciągały się zalesione wzgórza, skały i szczyt Hochblassen. Nagle, od strony lasu do bohaterów podszedł dziwaczny leśny dziod. Wyglądał jakby się w liściach wytarzał, ani chybi jeden z druidów. Przedstawił się jako Edmund i szybko zorganizował przejście na drugą stronę kanionu. Przejście nietypowe, bo po wodospadzie, który pod wpływem druidzkiej magii zamieniał się w most. Niezbyt szeroki i stabilny, więc przejście przez niego wymagało pewnej odwagi.
Już po drugiej stronie
Edmund poprowadził drużynę pomiędzy wzgórza, do sporej, zalesionej doliny, na
której ustawione były w krąg wielkie, czarne menhiry pokryte tajemniczymi
napisami w dziwnym języku. Niektórzy nerwowo zaczęli przyglądać się im, czy
przypadkiem nie ma tam żadnej zaschniętej krwi, ale jak Edmund wyjaśnił nie są
to żadne ofiarne ołtarze, tylko ustawione przez elfów kamienie regulujące
przepływ energii magicznej.
Na środku doliny, na
ukwieconej polanie siedział sobie zarząd placówki w postaci kilku kolejnych
druidów i druidek, z Matką Hanną na czele. Kapral przeprowadził z kierowniczką
ośrodka krótką rozmowę, w wyniku której ustalili wstępny plan współdziałania na
rzecz wykrywania ewentualnych wrogich zwiadowców infiltrujących okoliczne lasy.
Dowiedział się też, że Siostra Annika badała sprawę dziwnych wydarzeń na
wzgórzach, więc jak tylko wróci (co powinno nastąpić wieczorem) będzie można z
nią na ten temat porozmawiać.
Typowa Druidka |
Stefan i Johann
korzystając z uprzejmości Brata Dietricha podleczyli się w okolicznych źródłach,
które z pomocą magii okazały się leczyć rany znacznie skuteczniej od
tradycyjnych maści i bandaży. Stefan próbował też podjąć rozmowę z dwoma
druidkami, ale z Ogładą na poziomie 5 za dużo jednak wskórać nie można.
Wieczorem rzeczywiście
wróciła Siostra Annika, która opowiedziała o swoich odkryciach dotyczących
nocnych zjawisk na wzgórzach. W jej ocenie doszło tam do uwolnienia potężnej
ilości energii magicznej, z możliwym chwilowym przerwaniem osnowy
rzeczywistości, a co za tym idzie otwarciem przejścia do Domeny Chaosu. Spora
część drzew została w tamtym rejonie powalona i nadpalona, jakby w wyniku
wichury, ale nie mógł to być zwykły wicher, bo las został zniszczony bardzo
nieregularnie. Na razie nie wiadomo, czy w zdarzenie były zamieszane jakieś
osoby trzecie, czy też było to zjawisko samoistne (zdarzają się takie). Sprawa
jest w trakcie wyjaśniania. Bohaterowie stwierdzili, że skoro będą mieli kilka
dni zanim druidzi przekażą im jakieś informacje o obecności wroga to kolejnego
dnia udadzą się na wzgórza w celu dokonania zwiadu pieszego. Według Anniki,
jeśli jakieś demony przedostały się do naszego świata, to raczej dwóch tygodni
nie wytrzymały bez podtrzymywania.
Zrobiło się późno, więc
Edmund wskazał drużynie miejsce spoczynku. Okazało się, że mech w gościnnych
krzakach jest ciepły i wygodny, więc kolejnego dnia bohaterowie obudzili się
wypoczęci jak nigdy. Już mieli wyruszać na wzgórza, kiedy nagle powstało jakieś
zamieszanie między druidami. Okazało się, że ktoś podejrzany pojawił się nad
kanionem. Wszyscy pobiegli sprawdzić kto to taki. Niestety, najgorsze obawy się
potwierdziły. W pobliżu wodospadu węszyła grupa najeźdźców z północy. Czterech
wojowników, trzech wilczarzy i zakapturzony zawodnik (ani chybi
czarnoksiężnik). Wszyscy wyglądający wyjątkowo zgniłkowato i niezdrowo.
Mag-zgniłek. Paskudny typ z problemami gastrycznymi. |
No i klops. Bo po ataku
much połowa druidów (oraz Johann) dostała szybko postępującego ropnego
owrzodzenia, a jedyną osobą, która byłaby w stanie zwalczyć chorobę jest Matka
Hanna, która jest w takim stanie, że nie wiadomo, czy sama przeżyje. Dietrich
stwierdził, że jest tylko jedna możliwość – trzeba ruszyć w pościg i zabić
czarnoksiężnika, to zakończy działanie czaru. Druidzi nie są znani ze swej
bojowości, więc to zadanie spadło na bohaterów. Johann nie nadawał się do
akcji, więc Dietmar ze Stefanem musieli dać sobie radę sami.
Ruszyli czym prędzej i
po jakimś czasie dogonili chaosytów. Udało im się wyprzedzić wroga i zastawić
zasadzkę. Niestety, ostrzał okazał się być zupełnie nieskuteczny (obaj haniebnie
chybili, a wszystkie dropsy zużyli już dawno w walce z ghulami i na pierwsze strzały do maga), więc dwaj bohaterowie
stanęli naprzeciwko sześciu wrogów i wspierającego ich z dystansu maga.
To była najcięższa
walka jak do tej pory. Dietmar zwarł się z trzema wojownikami i jednym
wilczarzem. Było ciężko, ale sobie radził, udało mu się szybko wyeliminować
jednego wojownika, miał na sobie kirys i naramienniki, więc dzielnie znosił
spadające na niego razy i raz po raz się odszczekiwał. Stefan natomiast, nie
taki sprawny we władaniu orężem i opancerzony jedynie w skórznię szybko został
zepchnięty do desperackiej defensywy przez dwóch wilczarzy. Próbował się
odgryzać, ale bez większych sukcesów, za to co chwila któraś z bestii zatapiała
kły w jego kończynach.
Wydawało się, że
Dietmar da radę opanować sytuację, ale czarnoksiężnik, pomimo ran, po kilku próbach
wyinkantował w końcu to co chciał i rzygnął w Dietmara parabolicznie
strumieniem żrącego kwasu. Kapral został ciężko ranny, co wykorzystali jego
przeciwnicy zasypując go gradem ciosów. Stefan, nie mogąc doczekać się pomocy
słabł coraz bardziej.
Całe szczęście, w końcu
pojawiła się odsiecz w postaci Dietricha, który zaczarował swoje ciało w glinę
i zaatakował wrogiego maga. Zaczęli się zmagać, więc przynajmniej odpadło
ryzyko kolejnego kwasowego rzygu. Było ciężko, dotkliwie pokąsany Stefan w
końcu nie dał rady się zasłonić i jeden z wilczarzy rozszarpał mu gardło (cios za 29 obrażeń). Ale jednak, w końcu
Dietrich serią mocarnych ciosów zmiażdżył zgniłka, a Dietmar ledwo trzymając
się na nogach rozdał kilka decydujących ciosów i powalił dwóch kolejnych wojowników
oraz wilczarza. Zostało tylko dobicie dwóch wilczarzy.
Stefana trzeba było
błyskawicznie odnieść do azylu. Całe szczęście udało się, Matka Hanna, mimo że
osłabiona skutecznie uratowała mu życie. Przytomności jeszcze nie odzyskał.
Zatem – mamy problem. Zwiad wroga dotarł aż do Ostermarku. Wojna zapowiada się
na ciężką. Drużyna co prawda zwycięska, ale ledwo żywa. Leczenie Stefana i
Dietmara nawet pod opieką magiczną zajmie kilka tygodni. Druidzi puścili
informację o zdarzeniu do Fortu Nachtdorf, zobaczymy jaką decyzję podejmie
dowództwo.
Trasa pokonana przez bohaterów. Rufus i Konrad zostali w Forcie XII. |
Uwagi:
1.
Mechanicznie wszystko szło gładko.
2.
W ogóle wszystko szło gładko. Jednak ogarnięcie pięciu graczy zawsze wymaga
więcej uwagi, więcej dygresji i więcej rozłażenia się po kątach. Wystarczy
zresztą spojrzeć na objętość raportu – w takim samym czasie udało się zrobić o
wiele więcej. Nie znaczy to, oczywiście, że zaraz będę ciął drużynę, nie gramy
tylko dla popychania historii do przodu, ale dla funu przede wszystkim.
3.
Mimo, że w okrojonym składzie to jednak dawaliście sobie radę z liczniejszym
przeciwnikiem. Dwóch Urodzonych Wojowników to jednak nie w kij dmuchał.
4.
Już widziałem odejmowane punkty przeznaczenia. Walka z nurglitami była czystym
szaleństwem. Tylko kilka ciosów dzieliło was od katastrofy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz