Diefenbach

Diefenbach

niedziela, 15 czerwca 2014

Dzieci Wittgendorfu odcinek 7 – Hochblassen Spa.

Występują:
Johann (Pablo) – człowiek, żołnierz, ex-złodziej,
Stefan (Reiner) – człowiek, przepatrywacz, ex-hiena cmentarna,
Dietmar (Tiamat) – człowiek, żołnierz, ex-upadły akolita Sigmara,

Czas: Pflugzeit – Sigmarzeit 2521

Miejsce: Nachtdorf i okolice.

Dzielna drużyna wróciła do Fortu XII na tarczy. Co prawda poważnie pobrał tylko Konrad, ale Stefan i Johann też wzięli swoje. Trójka rannych została złożona w lazarecie pod opieką fortowego felczera, a Dietmar zaczął poważnie zastanawiać się jak wytłumaczy Kempowi kolejne tygodnie opóźnienia w wykonaniu zadania. Wymówki chyba się skończyły, zatem zapadła decyzja, żeby odpocząć tydzień (aby Stefan i Johann doprowadzeni zostali do stanu względnej używalności) i wyruszyć bez Konrada, który byłby głównym hamulcowym. Okazało się też, że Rufus dostał poważnej sraczki i też do niczego się nie nadawał, więc drużynowy snajper dostał chorobowe. Było się nie śmiać z Konradowej niedoli.

Po tygodniu uszczuplony team był gotowy do wymarszu. Przez ostatnie dni fort prowadził ożywioną gołębną korespondencję, ale jak por. Lustig poinformował Dietmara – nie było tam nic co by ich dotyczyło. A może jednak? Drużyna ledwo wyszła z fortu i już musiała zawracać. Jednak okazało się, że jeden z listów ich dotyczył. Przyszedł rozkaz z Nachtdorfu, że jednak po zastanowieniu mają czniać sprawę wzgórz i zamiast tego udać się do druidów pod Hochblassen. A powód zmiany rozkazów jest niebagatelny – inwazja z północy postępuje w zastraszającym tempie – armie Kisleva zostały zupełnie rozbite, wróg wkroczył do Ostlandu. Nie wiadomo jak daleko wysłał swoich zwiadowców, więc trzeba do spółki z druidami pilnować, czy Ostermark nie jest jeszcze infiltrowany przez wrażą razwiedkę.

Ruszyli zatem w kierunku Hochblassen, sprawę wzgórz odkładając na przyszłość (Ranulf, który poszedł tam sam, w międzyczasie nie wrócił).

Po drodze nie obyło się bez problemów. Drużyna trzykrotnie spotykała ghule. Raz trzy bestyjki akurat plądrowały starożytny kurhan ukryty pod wzgórzem (potem Stefan znalazł w grobowcu starożytny hełm z brązu), raz sześciu zawodników rozgrzebywało masową mogiłę żołnierzy imperialnych, a raz jeden samotny zawodnik szamał jakiegoś drobnego gryzonia. Ze wszystkich spotkań udało się wyjść zwycięsko, pogłowie ghuli w lasach Ostermarku zostało znacznie zmniejszone, a Stefan znalazł nowe zastosowanie dla łoża kuszy (napierdalanie ghuli po głowie, jak można się było domyślać). Wszyscy podbudowali się sukcesami, szczególnie sprawne i bezproblemowe rozprawienie się z szóstką trupożerców zwiększyło morale drużyny. Nasza dzielna trójka poczuła się jak prawdziwy, skuteczny oddział, gotowy stawać naprzeciw liczniejszych sił wroga. Ależ byli naiwnymi łosiami.

Ghul. Stefan mógłby się z nim zaprzyjaźnić, z pewnością mieliby wiele wspólnych tematów do obgadania.

Ale nie uprzedzajmy wypadków. Oczywiście nie obyło się bez zgubienia się i to tuż przed samym celem podróży. Całe szczęście pogoda była nie najgorsza, więc udało się w końcu odnaleźć właściwą drogę. Kompania stanęła na skraju kanionu, przy wodospadzie, tak jak por. Lustig polecił. Po drugiej stronie rozciągały się zalesione wzgórza, skały i szczyt Hochblassen. Nagle, od strony lasu do bohaterów podszedł dziwaczny leśny dziod. Wyglądał jakby się w liściach wytarzał, ani chybi jeden z druidów. Przedstawił się jako Edmund i szybko zorganizował przejście na drugą stronę kanionu. Przejście nietypowe, bo po wodospadzie, który pod wpływem druidzkiej magii zamieniał się w most. Niezbyt szeroki i stabilny, więc przejście przez niego wymagało pewnej odwagi.

Już po drugiej stronie Edmund poprowadził drużynę pomiędzy wzgórza, do sporej, zalesionej doliny, na której ustawione były w krąg wielkie, czarne menhiry pokryte tajemniczymi napisami w dziwnym języku. Niektórzy nerwowo zaczęli przyglądać się im, czy przypadkiem nie ma tam żadnej zaschniętej krwi, ale jak Edmund wyjaśnił nie są to żadne ofiarne ołtarze, tylko ustawione przez elfów kamienie regulujące przepływ energii magicznej.

Na środku doliny, na ukwieconej polanie siedział sobie zarząd placówki w postaci kilku kolejnych druidów i druidek, z Matką Hanną na czele. Kapral przeprowadził z kierowniczką ośrodka krótką rozmowę, w wyniku której ustalili wstępny plan współdziałania na rzecz wykrywania ewentualnych wrogich zwiadowców infiltrujących okoliczne lasy. Dowiedział się też, że Siostra Annika badała sprawę dziwnych wydarzeń na wzgórzach, więc jak tylko wróci (co powinno nastąpić wieczorem) będzie można z nią na ten temat porozmawiać.
Typowa Druidka
Na tym rozmowa by się chwilowo skończyła, ale Hanna zauważyła coś nietypowego w Rudolfie. Szybka inspekcja wykazała, że Rudi nie jest zwykłym szczurem, tylko zbiegłym chowańcem! Musiał za młodu dać nogę z laboratorium jakiegoś maga w Nuln. Dietmar był równie zaskoczony co reszta grupy. Zmartwił się tym, że co prawda jego przyjaciel jest nadzwyczaj zdolny, to jednak nigdy nie będzie w stanie się z nim w pełni porozumieć. No, chyba, że zostanie magiem, ale na to się na razie nie zapowiada.

Stefan i Johann korzystając z uprzejmości Brata Dietricha podleczyli się w okolicznych źródłach, które z pomocą magii okazały się leczyć rany znacznie skuteczniej od tradycyjnych maści i bandaży. Stefan próbował też podjąć rozmowę z dwoma druidkami, ale z Ogładą na poziomie 5 za dużo jednak wskórać nie można.

Wieczorem rzeczywiście wróciła Siostra Annika, która opowiedziała o swoich odkryciach dotyczących nocnych zjawisk na wzgórzach. W jej ocenie doszło tam do uwolnienia potężnej ilości energii magicznej, z możliwym chwilowym przerwaniem osnowy rzeczywistości, a co za tym idzie otwarciem przejścia do Domeny Chaosu. Spora część drzew została w tamtym rejonie powalona i nadpalona, jakby w wyniku wichury, ale nie mógł to być zwykły wicher, bo las został zniszczony bardzo nieregularnie. Na razie nie wiadomo, czy w zdarzenie były zamieszane jakieś osoby trzecie, czy też było to zjawisko samoistne (zdarzają się takie). Sprawa jest w trakcie wyjaśniania. Bohaterowie stwierdzili, że skoro będą mieli kilka dni zanim druidzi przekażą im jakieś informacje o obecności wroga to kolejnego dnia udadzą się na wzgórza w celu dokonania zwiadu pieszego. Według Anniki, jeśli jakieś demony przedostały się do naszego świata, to raczej dwóch tygodni nie wytrzymały bez podtrzymywania.

Zrobiło się późno, więc Edmund wskazał drużynie miejsce spoczynku. Okazało się, że mech w gościnnych krzakach jest ciepły i wygodny, więc kolejnego dnia bohaterowie obudzili się wypoczęci jak nigdy. Już mieli wyruszać na wzgórza, kiedy nagle powstało jakieś zamieszanie między druidami. Okazało się, że ktoś podejrzany pojawił się nad kanionem. Wszyscy pobiegli sprawdzić kto to taki. Niestety, najgorsze obawy się potwierdziły. W pobliżu wodospadu węszyła grupa najeźdźców z północy. Czterech wojowników, trzech wilczarzy i zakapturzony zawodnik (ani chybi czarnoksiężnik). Wszyscy wyglądający wyjątkowo zgniłkowato i niezdrowo.

Mag-zgniłek. Paskudny typ z problemami gastrycznymi.
Czarnoksiężnik podumał chwilę nad sytuacją i w końcu poderżnął gardło jednemu z wojowników. Następnie zaczął odprawiać jakieś czary nad świeżymi zwłokami. W wyniku tego procesu trup wydął się i nabrzmiał, a w końcu pękł i wyleciała z niego chmura wyjątkowo wielkich i paskudnych much. W tym czasie w kierunku maga poleciały już pierwsze bełty i kule, niestety chybiając. Muchy z kolei przeleciały nad kanionem i zaczęły bezlitośnie atakować wszystkich obecnych. Wszyscy skupili się na odpędzaniu oblechów, zaś Matka Hanna spróbowała zneutralizować zaklęcie przyzywające. Zmagała się dłuższą chwilę z wrogim magiem, ale niestety w końcu uległa (Reiner rzucając za nią zaliczył krytyczną porażkę), a muchy zaatakowały i wszystkie wniknęły w nią przez usta i nos. Paskudna sprawa. Bohaterom udało się postrzelić dwukrotnie czarnoksiężnika, ale ostatecznie typ dał radę wycofać się do lasu.

No i klops. Bo po ataku much połowa druidów (oraz Johann) dostała szybko postępującego ropnego owrzodzenia, a jedyną osobą, która byłaby w stanie zwalczyć chorobę jest Matka Hanna, która jest w takim stanie, że nie wiadomo, czy sama przeżyje. Dietrich stwierdził, że jest tylko jedna możliwość – trzeba ruszyć w pościg i zabić czarnoksiężnika, to zakończy działanie czaru. Druidzi nie są znani ze swej bojowości, więc to zadanie spadło na bohaterów. Johann nie nadawał się do akcji, więc Dietmar ze Stefanem musieli dać sobie radę sami.

Ruszyli czym prędzej i po jakimś czasie dogonili chaosytów. Udało im się wyprzedzić wroga i zastawić zasadzkę. Niestety, ostrzał okazał się być zupełnie nieskuteczny (obaj haniebnie chybili, a wszystkie dropsy zużyli już dawno w walce z ghulami i na pierwsze strzały do maga), więc dwaj bohaterowie stanęli naprzeciwko sześciu wrogów i wspierającego ich z dystansu maga.

To była najcięższa walka jak do tej pory. Dietmar zwarł się z trzema wojownikami i jednym wilczarzem. Było ciężko, ale sobie radził, udało mu się szybko wyeliminować jednego wojownika, miał na sobie kirys i naramienniki, więc dzielnie znosił spadające na niego razy i raz po raz się odszczekiwał. Stefan natomiast, nie taki sprawny we władaniu orężem i opancerzony jedynie w skórznię szybko został zepchnięty do desperackiej defensywy przez dwóch wilczarzy. Próbował się odgryzać, ale bez większych sukcesów, za to co chwila któraś z bestii zatapiała kły w jego kończynach.

Wydawało się, że Dietmar da radę opanować sytuację, ale czarnoksiężnik, pomimo ran, po kilku próbach wyinkantował w końcu to co chciał i rzygnął w Dietmara parabolicznie strumieniem żrącego kwasu. Kapral został ciężko ranny, co wykorzystali jego przeciwnicy zasypując go gradem ciosów. Stefan, nie mogąc doczekać się pomocy słabł coraz bardziej.

Całe szczęście, w końcu pojawiła się odsiecz w postaci Dietricha, który zaczarował swoje ciało w glinę i zaatakował wrogiego maga. Zaczęli się zmagać, więc przynajmniej odpadło ryzyko kolejnego kwasowego rzygu. Było ciężko, dotkliwie pokąsany Stefan w końcu nie dał rady się zasłonić i jeden z wilczarzy rozszarpał mu gardło (cios za 29 obrażeń). Ale jednak, w końcu Dietrich serią mocarnych ciosów zmiażdżył zgniłka, a Dietmar ledwo trzymając się na nogach rozdał kilka decydujących ciosów i powalił dwóch kolejnych wojowników oraz wilczarza. Zostało tylko dobicie dwóch wilczarzy.

Stefana trzeba było błyskawicznie odnieść do azylu. Całe szczęście udało się, Matka Hanna, mimo że osłabiona skutecznie uratowała mu życie. Przytomności jeszcze nie odzyskał. Zatem – mamy problem. Zwiad wroga dotarł aż do Ostermarku. Wojna zapowiada się na ciężką. Drużyna co prawda zwycięska, ale ledwo żywa. Leczenie Stefana i Dietmara nawet pod opieką magiczną zajmie kilka tygodni. Druidzi puścili informację o zdarzeniu do Fortu Nachtdorf, zobaczymy jaką decyzję podejmie dowództwo.


Trasa pokonana przez bohaterów. Rufus i Konrad zostali w Forcie XII.


Uwagi:
1. Mechanicznie wszystko szło gładko.
2. W ogóle wszystko szło gładko. Jednak ogarnięcie pięciu graczy zawsze wymaga więcej uwagi, więcej dygresji i więcej rozłażenia się po kątach. Wystarczy zresztą spojrzeć na objętość raportu – w takim samym czasie udało się zrobić o wiele więcej. Nie znaczy to, oczywiście, że zaraz będę ciął drużynę, nie gramy tylko dla popychania historii do przodu, ale dla funu przede wszystkim.
3. Mimo, że w okrojonym składzie to jednak dawaliście sobie radę z liczniejszym przeciwnikiem. Dwóch Urodzonych Wojowników to jednak nie w kij dmuchał.
4. Już widziałem odejmowane punkty przeznaczenia. Walka z nurglitami była czystym szaleństwem. Tylko kilka ciosów dzieliło was od katastrofy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz