Diefenbach

Diefenbach

poniedziałek, 25 maja 2015

Max Rockatansky Strikes Back

George Miller wrócił do swojej sztandarowej serii i, ni z beczki ni z teczki, skręcił czwartego Mad Maxa. Fury Road miałem przyjemność obejrzeć w kinowym maratonie, razem z pierwszymi dwoma częściami. Technika filmowa poszła znacznie do przodu, film wygląda jak zrobiony przez kogoś młodszego. Ale nie uprzedzajmy. Pewne spoilery w dalszej części, ale luz, to nie jest film z twistami. Niemniej jednak, jeśli jeszcze filmu nie widziałaś - marsz do kina, do czytania zapraszam potem. Największy spojler jest taki, że Max Rockatansky nie jest głównym bohaterem. Ale ponownie – nie uprzedzajmy. 


Trailery były tak napakowane akcją, że można było pomyśleć, że pokazały wszystko co było do pokazania.

Chuja tam pokazały, tyle wam powiem.

Kina akcji chyba nie da się bardziej docisnąć do ściany bez popadania w kompletny chaos i przyprawiania widza o ból głowy (tak jak w kilku mocniejszych produkcjach japońskich). Akcja chwyta za gardło i nie puszcza do końca. Samochody wybuchają, są kawałkowane, miażdżone i ogólnie traktowane bardzo mało ostrożnie. Ludzie są miażdżeni przez koła i burty pojazdów, wysadzani w powietrze i ciul wie co jeszcze. Kilku miłosiernie tylko zastrzelili. Najbrutalniejsze sceny (urwanie twarzy Immortanowi, rozrywanie na kawałki trepów) są pokazane błyskawicznie, nie ma za bardzo epatowania gore, szczególnie w porównaniu do Mad Maxa i Road Warriora. Dokładnie miałem okazję wszystko zobaczyć dopiero za drugim razem, kiedy wiedziałem kiedy patrzeć – tak, byłem w kinie i drugi raz.

Furiath by się obsrał, tyle tu patentów, których on do swoich sesji nie wymyślił. Armia fanatycznych samobójców chromujących usta tuż przed śmiercią i karmionych transfuzjami krwi oraz ludzkim mlekiem, jadąca do walki w rytm bębnów i riffów wycinanych przez podwieszonego na samochodzie ślepego mutanta-gitarzystę, istnego Ayatollah of rock’n’rolla plującego dźwiękami równie gęsto co ogniem (z gitary). Bullet Farmer mający naboje zamiast zębów oraz czapkę z pasów z nabojami. Ludożerca – liczykrupa, wyglądający jak skrzyżowanie lynchowskiego barona Harkonnena z Pinheadem (spasła masa z problemami dermatologicznymi, ubrany w staroświecki gajer, tyle że z otworami na sutki, do których przyczepione są łańcuchy). Immortan Joe wyglądający jak czempion Chaosu (tak dokładnie to chyba Nurgla). Pełna wystawa ekscentryków w ich ekscentrycznych samochodach. Kult V8 i mitologiczno-językowy patchwork (domyślam się, że scenarzyści wiedzieli, że powinno być Imperatrix Furiosa, a nie Imperator Furiosa i zrobili to celowo z błędem gramatycznym). Taki szczegół, jak widoczna przez pół sekundy twarz lalki przyczepiona z tyłu głowy jednego z mooków. Na postapokaliptycznym pustkowiu liczy się styl i ten film stylu ma od zajebania.
Na pierwszym planie turysta z WH40k
Przestrzeń. Pierwsze dwa Mad Maxy (oglądałem maraton, a co!) były ciasne, miało się wrażenie, że dzieją się na bardzo małym obszarze. Tutaj mają rozmach. Czuć, że pustkowia są wielkie. Mamy też zróżnicowanie terenów. Nie samą pustynią człowiek żyje. Niektóre rzeczy są fajoskie, mimo że nie ma to żadnego znaczenia – wozy buzzardów, dziwne postacie na szczudłach chodzące po bagnach – to tylko flavor, ale robi ten film. Nie wiemy kim są, skąd się wzięli, ani dokąd zmierzają, są gdzieś w tym świecie dziwne krainy i ich dziwni mieszkańcy.

Tempo jest doskonale wyważone, nie ma ani chwili nudy, jeśli jakaś scena nie jest intensywna intensywnością akcji to dzieją się rzeczy intensywne emocjonalnie. Dialogów nie ma za dużo, ale może to i dobrze – brak jest charakterystycznych dla współczesnego kina akcji mdłych onelinerów. Dużo się nie mówi, ale to dlatego, że Fury Road to doskonały przykład umiejętnego zastosowania zasady show, don’t tell.

Oglądając film w maratonie, można było wyłapać pewne rzeczy – Immortan Joe podobnie jak Humungus w Road Warriorze nie pokazuje twarzy. To taka hollywoodzka klisza, że jak ktoś przez cały film chodzi w masce, to na koniec ją zdejmuje. Tutaj, podobnie jak w Mad Maxie 2 – nie. Owszem, na koniec mamy Joego bez maski, ale nie ma również tej części twarzy, którą maska zasłaniała. Nigdy nie dowiadujemy się, jak wyglądał naprawdę.

Widać też wyraźny postęp w stosunku do poprzednich części. W każdym calu – technicznym (w starszych filmach widać wyraźnie stosowanie prymitywnej techniki polegającej na nagrywaniu samochodów jadących z normalną prędkością i przyśpieszaniu filmu), fabularnym, ideolo. Mad Max 1 to kompletne exploitation (cięcia przy wystrzałach z broni, żeby nie było widać żenującej jakości dymu), Road Warrior to robiący wrażenie gatunkowy film klasy B, który swoją stroną wizualną zainspirował całe późniejsze postapo. Fury Road to już zupełnie mainstreamowy film A+ zrobiony z całą mocą współczesnego przemysłu filmowego. I z minimalnym udziałem CGI, wszystko co na ekranie wybucha i rozpada się na kawałki naprawdę, fizycznie wybuchło i rozpadło się na kawałki przed kamerą.

A o czym ten film w ogóle jest? O tym, że beciki są oszukiwane przez system i dają się przerabiać na mielonkę za interesy wielkich tego świata, służąc aparatowi ucisku i dyskryminacji. Skierowanej jak zawsze: przeciwko kobietom i wykluczonym ekonomicznie. Ale wystarczy ich uświadomić co do interesu klasowego i ochoczo przyłączają się do rewolucji. Tylko, że nie – przyłączył się zaledwie jeden.

Czy jest to obraz feministyczny, o co zrobiło się trochę szumu? Nie, to znaczy tak. Anita Sarkeesian słusznie twierdzi, że nie. Ale można też zasadnie twierdzić, że tak i jedno nie wyklucza drugiego. Fury Road jest po prostu normalny i przyzwoity. Jest to film akcji, który ma wiele postaci kobiecych. Kobiece bohaterki nie występują w nim, żeby stanowić obiekty seksualne – uciekinierki są w ten sposób pokazane tylko raz, kiedy Max widzi je po raz pierwszy (scena kąpieli), ale kiedy tylko pozbywają się atrybutów zniewolenia, przestają być pokazywane przez ten pryzmat. Zwróćcie uwagę na kadrowanie – w kolejnych scenach nie są już pokazywane w całej okazałości na zasadzie „podziwiajcie ich urodę”. Dalej: ich udział w fabule nie stanowi również elementu komicznego. Są też, uwaga, uwaga, nie do pomyślenia we współczesnym kinie! – stare kobiety. I nie są (a) klasycznymi babciami ani (b) komicznymi niedołęgami. Tak powinien wyglądać każdy jeden mainstreamowy film popularny, żeby było normalnie. Jakże biedne i smutne są Avengersy w porównaniu.

Bardzo dobry film, który ładnie się zestarzeje.

10 komentarzy:

  1. Właśnie mi, a zwłaszcza lepszej połowie, brakowało trochę tell, don't show ;) Tempo dla niektórych może być "zatempowe". Jeżeli ktoś oczekuje od filmu czegoś więcej, to może się znudzić film w połowie. Po prostu niektórzy ludzie nie samą akcją żyją.

    Fajnie, fanbojswo jest duże już na świecie, kolejne filmiki ze sprejującymi se srebrem gębę wyrastają jak grzyby po deszczu, wysyp sesji post-apo gwarantowany.

    Ale moje serce w tym roku pozostanie przy Kingsman, nie przy Mad Maxie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdemu jego porno. Fury Road jest szczera i nie udaje, że jest czymś więcej niż filmem akcji, więc na poziomie empatycznym jestem w stanie zrozumieć znudzenie, ale czego innego można było się spodziewać?

      Fanbojstwo będzie się szerzyło, w ciągu najbliższych lat spodziewam się dużego wpływu na trendy kosplejerskie.

      Usuń
    2. Czego mogłem się spodziewać? Czegoś więcej po 98% na rotten tomatoes, po owacjach na stojąco w Cannes, po tym jak ludzie się spuszczają w internecie ;)

      A tak dostałem w moim odczuciu poprawne kino akcji.

      Usuń
    3. No właśnie ja pytam o to "czegoś więcej" - znaczy czego? Kina moralnego niepokoju? Egzystencjalnego grzebania palcem w dowolnie wybranym naturalnym otworze ciała?

      Usuń
    4. Czegoś co pozwalało by mi polubić bohaterów. Bo mamy tylko piprawbie zagranych bohaterów którzy wyróżniają się wyglądem i niczym więcej. Nie czuję więzi ani z Maxem, ani z Furiosą. Jedynie Nux wzbudza sympatię (IMO oczywiście), bo jest i fanatyczny, i rozczulający. Mad Max jest, Joe jest, Furiosa jest trochę bardziej, i sympatię może wzbudzić bardziej film animowany. Ale idąc na film chcę dostać film, nie teledysk MTV.

      Usuń
    5. Mówiąc inaczej - film powinien jak dla mnie opierać się na aktorach i pistaciach przez nich granych. Tymczasem aktorów w Mad Max można wyciąć, nie nazyeać ich w ogóle i pozostawić samych statystów. Dostalibyśmy to samo, tylko skrócone do godziny i 20 minut.

      Usuń
    6. I piszę z komóry, sorry za literówki.

      Usuń
    7. No to widzę, że nie dojdziemy do porozumienia. Bo ja z kolei uważam, że bohaterowie zostali zarysowani bardzo dobrze i to właśnie za pomocą tego nieszczęsnego show, don't tell - da się ułowić ich charakterystykę z czynów, nie muszą nic więcej mówić, nie musimy wiedzieć wszystkiego, mamy dość poszlak, żeby się domyślać.

      Usuń
    8. Czyli gusta. Kingsman - byłem trzy razy w kinie. Mad Max - nie czuję potrzeby zobaczenia tego jeszcze raz. Po prostu Mad Max to sesja jakiej nie lubię. MG cały czas ponagla, gna do przodu, a kiedy chcę porozmawiać sobie z (N)PCetem, to przerywa mi scenę wrzucając kolejną niesamowitą akcję. Bo uważa, że jeżeli chcę sobie z kimś pogadać, to się nudzę. A sesja a'la Kingsman pozwala mi i pogadać, i poczuć więź z innymi postaciami, i efekciarsko skopać dupę. Taka analogia i takie moje potrzeby.

      Usuń
    9. @"MG cały czas ponagla, gna do przodu, a kiedy chcę porozmawiać sobie z (N)PCetem, to przerywa mi scenę wrzucając kolejną niesamowitą akcję."

      Czy aby na pewno widzieliśmy ten sam film? Nikt nikomu niczego nie przerywa, gracze po prostu nie czują potrzeby grania postaciami, wolą działanie niż rozmowę. I z czynów wynika charakter postaci. Ale ok, rozumiem, że wolisz co innego.

      Usuń