Diefenbach

Diefenbach

wtorek, 7 stycznia 2014

Dzieci Wittgendorfu odcinek 2 – Trzeba było się zapisać do straży kanałowej

Występują:
Johann (Pablo) – człowiek, złodziej,
Konrad (Franz) – człowiek, kanciarz,
Stefan (Reiner) – człowiek, hiena cmentarna,
Dietmar (Tiamat) – człowiek, upadły (i to jak upadły!) akolita Sigmara,
Rufus (Wiaderny) – niziołek, rzemieślnik.

Czas: Nachhexen 2521

Miejsce: Nuln i okolice

Po ostatnich przygodach Bohaterowie stwierdzili, że należy im się solidny odpoczynek. Przez kilka dni zajmowali się drobnymi sprawami życia codziennego. Czyli: Konrad latał na targ pilnując cen żywności, a w wolnych chwilach rżnął w karcięta wygrywając całkiem niezłe sumki, Johann czaił się na naiwniaków na targu i podprowadził dwie solidne sakiewki, Stefan biegał i szukał sprzętu, Rufus kombinował z zakupem materiałów wybuchowych (na razie bez efektu), a Dietmar zawinszował sobie do domu lekarza, który był taki dobry, że w ramach terapii częstował spirytem. O dziwo, alkohol spożywali w ilościach umiarkowanych.

Kasa szła szybko, więc trzeba było zarobić coś konkretnego. Zwłaszcza, że Stefan z Rufusem znaleźli w zakamarkach Labiryntu dziuplę-melinę, w której można było kupić stosy sprzętu w okazyjnych cenach. No i ta właśnie dzielna dwójka wybrała się którejś nocy na cmentarz w jednej z podmiejskich wsi na małe polowanie. Żalnik nie był zbyt dobrze pilnowany, więc nie niepokojony Stefan dokopał się do bogatego grobowca, z którego bezczelnie gwizdnął lekko przybrudzoną srebrną bransoletę. Niestety, bogom to się nie spodobało, w związku z czym na drużynę spadła klątwa, którą udało się zdjąć dopiero dzięki żarliwej modlitwie Dietmara i obietnicy wielkiego wyrzeczenia z jego strony.

Pieniądze udało się wymienić na kilka potrzebnych drobiazgów, w tym miecz. Pierwszą prawdziwą broń w drużynie.

Ale co robić dalej? Nudę postanowili zwalczyć Stefan z Rufusem udając się do Pijanego Szczura, gdzie ostatnio spotkała ich niespodziewana propozycja pracy. Tym razem dostali od szynkarza Dasta jedynie obietnicę, że szepnie słówko komu trzeba. Pokręcili się trochę po mieście i się doczekali – zakapturzona postać przekazała im, żeby stawili się następnego dnia po zmroku na Placu Łojowym.

Tak też się stało: drużyna łącznie z Dietmarem, którego stan zdrowia wyraźnie się poprawił (zeszła jedna z ran ciężkich) stawiła się w umówionym miejscu. Stawił się też zakapturzony jegomość i poprowadził bohaterów standardowo w jedną z bocznych uliczek. Tam jednak sprawy przybrały dość nieoczekiwany obrót. Pojawiło się kilku dodatkowych osobników w dwóch typach: wielkie draby i draby mniejsze, za to z kuszami. Worki na głowy, ręce do tyłu i idziemy.

Po dłuższym marszu grupa doszła do jakiegoś budynku, w którym w końcu zdjęto im worki. Nie za bardzo to pomogło, bo okazało się, że w oczy świecą im dwie lampy. Oślepieni zobaczyli jedynie stojącą przed nimi sylwetkę wysokiego jegomościa w płaszczu i wysokim kapeluszu. Lekki diabeł ich przeleciał, bo od razu pomyśleli, że to łowca czarownic. Całe szczęście okazało się, że to tylko zleceniodawca ich poprzedniego zadania z Grissenwaldu. Zaproponował im stałą współpracę, zaznaczając, że to będzie niebezpieczne i jeśli się zdecydują to nie będzie odwrotu. Bohaterowie są twardzi i się nie boją, więc się zgodzili. Zmieniło to zupełnie ich położenie, bo zostali posadzeni na krzesłach i zaproszeni do rozmowy.

Pojawiła się oczywiście propozycja kolejnego zlecenia. Teraz mieli pomóc pewnemu szlachcicowi – Thomasowi von Dath. Pomóc nietypowo, bo porywając jego córkę Andreę. Porywając nietypowo, bo symulując napad na jej powóz przy jednoczesnej symulacji obrony ze strony ochrony. Później mieli ją przekazać nieokreślonym osobnikom, których zidentyfikują po haśle. Napad miał nastąpić następnego dnia, jakiś dzień drogi od Nuln, na drodze do Krainy Zgromadzenia. Wynagrodzenie – 20 koron (4 korony na głowę). Dostali trzy pistolety, które miały posłużyć do dania sygnału o napadzie.

Na tym audiencję zakończono, bohaterowie zostali wypuszczeni na zewnątrz, okazało się, że byli w jednym z magazynów w dzielnicy portowej. Czasu było mało, Festag, więc wszystko pozamykane, poszli więc do domu spać, żeby przed świtem wyruszyć.

Podróż zajęła im cały dzień, wykosztowali się na myto w Brandstadt i Furzhausen, ale kupili też po drodze parę niezbędnych utensynaliów, takich jak lina i siekiera.

Na wieczór dotarli na umówione miejsce, czyli w okolice spalonego punktu poboru opłat. Tam zaczaili się na powóz. Przepuścili kupca śpieszącego się do zajazdu i w końcu się doczekali – nadjechał powóz von Dathów. Zgodnie z umówioną procedurą wystrzelili trzy razy w powietrze. Ochrona odpowiedziała tym samym i zaczęła się teatralna symulacja walki. Po krótkiej chwili ochrona dała nogę zostawiając powóz na pastwę napastników.

Dietmar ruszył aby otworzyć drzwi, zaś reszta zabrała się za sprawdzanie, czy ochroniarze nie zostawili jakiegoś uzbrojenia. Nie zostawili. Dietmar zaś został powitany strzałem z pistoletu, który o mało nie urwał mu głowy. Strzelała piastunka Andrei, zażywna pięćdziesięciolatka. Na tym nie koniec, wyciągnęła sztylet i postanowiła zadźgać namolniaka. Dietmar znowu miał pecha w kościach, a ona miała szczęście, nasz ex-akolita dorobił się zatem kolejnej blizny na czole. Piastunkę spacyfikował Rufus celnym strzałem workiem ze żwirem w czoło (pocisk ogłuszający własnego projektu i wykonania).

Po pozbyciu się zagrożenia można było zajrzeć do środka. Andrea okazała się dość ładną nastolatką. Tyle że bladą jak ściana, z podkrążonymi oczami i apatycznie wpatrującą się przed siebie. Oraz w zaawansowanej ciąży. O tym nie było mowy. Dziewczyna nie reagowała na żadne bodźce, więc Dietmar wziął ją na ręce i wszyscy ruszyli w las, do leśniczówki, w której miało nastąpić spotkanie z odbiorcami porwanej. Rufus zabrał oczywiście mały pistolecik Frau.

Leśniczówka okazała się być kompletną ruiną, nawet dachu było małowiele. Całe szczęście nie padało. Johann i Rufus zaczaili się w krzaczorach, zaś reszta z Andreą czekała w środku.

Po trudnym do określenia czasie na polanie pojawiło się dwóch potężnych, zakapturzonych jeźdźców na czarnych koniach. Powęszyli trochę, nie dostrzegli ukrytych Johanna i Rufusa, weszli więc do środka. W świetle pochodni można było się im przyjrzeć. Potężnie zbudowani, opancerzeni (naramienniki z kolcami, kto normalny takie nosi?) i uzbrojeni. Wygłosili hasło i jeden z nich względnie ostrożnie i delikatnie wziął Andreę. Kiedy się schylał, Stefan dostrzegł wystający spod płaszcza i zbroi kawałek skóry. Pokryty liszajami, łuszczący się, ogólnie ohyda. Pomimo tego nikt nic nie zrobił, osiłki zabrały Andreę i pojechały w piździec. (wstydźcie się, trzęsidupy z Was, mieliście cztery nabite pistolety i przewagę liczebną 5:2).

Co było robić, trzeba było się zbierać z powrotem. Na głównym trakcie drużyna znalazła porzucony powóz von Dathów. Bez koni, za to z martwą piastunką w środku. Ktoś jej bezceremonialnie poderżnął gardło. Bohaterowie spodziewali się collateral damage, więc nikomu nawet powieka nie drgnęła.

Podróż do Nuln zajęła trochę więcej czasu niż się spodziewali, musieli odpocząć po całym dniu i całej nocy niespania, a potem zaczęła się ulewa, która znacznie spowalniała marsz. Po drodze spotkali sporą kolumnę halabardników idących na wschód.

Do Nuln wrócili akurat tak, żeby odebrać zapłatę. Stawili się na Placu Łojowym, pobrali sakiewkę z wypłatą i oddali pożyczone pistolety. Wrócili do domu i poszli w kimę.

Następnego dnia drużynę ogarnął szał zakupów. W upatrzonej dziupli Stefan kupił zamówioną okutą pałkę, a Dietmar wymarzony młot. Dietmar ponadto jako jedyny odczuwał wyrzuty sumienia, więc poszedł do świątyni, gdzie pytał Sigmara, czy dobrze uczynił. Sigmar wzorem wielu staroświatowych bogów wyniośle milczał.

Młot Dietmara i Pałka Stefana

Kiedy drużyna wróciła do domu coś było ewidentnie nie tak. Cicho, jak makiem zasiał, a przecież w tym budynku mieszka kilkadziesiąt zazwyczaj dość głośnych osób. Przerażona Frau Gospodyni przez ledwo uchylone drzwi poinformowała drużynę, że ktoś na nich czeka w ich pokoju. Wszyscy ruszyli na górę, tylko Rufus postanowił zaczaić się na parterze. Nie na wiele to się zdało, bo wnet pojawił się zwalisty drab w towarzystwie wąsacza z rusznicą, którzy bezceremonialnie wzięli kurdupla za chabety i zaczęli iść śladem drużyny po schodach na czwarte piętro. Fakt, że są śledzeni, wywołał w bohaterach lekką panikę, Johann postanowił się zaczaić w jednym z pozostałych lokali, ale wszystkie drzwi były zamknięte.

W końcu drużyna wzięła głęboki oddech i weszła do pokoju. Przy oknie, tyłem do drzwi stał wysoki gość w czarnym płaszczu i czarnym wysokim kapeluszu. Bohaterowie odetchnęli przekonani, że to ich pracodawca ich znowu nastraszył. Nie tym razem, niestety. Mężczyzna odwrócił się i okazało się, że ma również czarne rękawice. I czarny napierśnik. Dwa pistolety zatknięte za czarny pas. I sporą srebrną czaszkę na kapeluszu. Zaciętą i zniszczoną życiem twarz wrednego skurwysyna.

Zaprosił drużynę, żeby usiedli. Do wszystkich dołączył Rufus wrzucony do środka przez zbirów. Usiedli, a niespodziewany gość zaczął wypytywać o szczegóły współpracy z Panem Manfredem (bo jak się okazało, pod taką firmą funkcjonuje on na mieście). Rufus próbował dowcipkować, co skończyło się rozbiciem jego głowy o stół i solidnym kopniakiem wymierzonym Konradowi, który chciał sprawdzić, czy kolega żyje.

Bohaterowie opowiadali co jest im w sprawie wiadome niczego (prawie niczego) nie zatajając. Dowiedzieli się też ciekawych rzeczy, szczególnie tego, że kopalnia w Czarnych Szczytach, w której ostatnio byli została zamknięta po tym jak górnicy poszaleli i pomutowali mordując wszystkie krasnoludy. Część z górników szlag trafił dopiero w Grissenwaldzie gdzie poszli przepić wypłatę, więc w mieście też nastąpiła nielicha zaburzawa.

Rozmowa przebiegała w dość (zważywszy na okoliczności) przyjacielskiej atmosferze. Niestety, tajemniczy gość okazał się dość nerwowy kiedy bohaterowie nie wykazali oczekiwanej skruchy i nie za bardzo byli w stanie zaproponować w jaki sposób mogą zadośćuczynić Imperium za ich winy. No i nie za bardzo też rozumieli jakie są ich winy, co lekko wkurwiło ich rozmówcę.

Ostatecznie, z pierwotnego planu spalenia drużyny na stosie zeszło na bardziej humanitarne propozycje w rodzaju dekady w kamieniołomach. Łowca (chyba nikt w tym momencie nie miał już wątpliwości kto to jest) pomyślał jednak o czymś paskudnym i stwierdzając, że będzie okazja lepiej się przysłużyć ojczyźnie, stwierdził, że bohaterowie pójdą na dwa lata w kamasze. Dwa lata o ile przeżyją pierwszą bitwę oczywiście, a on im życzy, żeby nie przeżyli.

Polecenie (bo w takich kategoriach należałoby to traktować) brzmi zatem: macie pięć minut na spakowanie się, bierzecie pierwszą z brzegu łódź do Grissenwaldu, tam idziecie do komisji rekrutacyjnej kapitana Blaukertza, a on się już wami odpowiednio zajmie. Jeśli dacie nogę, to macie przesrane.

Drużyna spakowała się, ruszyła w te pędy do portu, Johann znalazł tanią i szybką łódź, więc po chwili bohaterowie śmigali w dół Reiku. Dyskutując przy tym zawzięcie o tym co dalej. O ile wszyscy podchodzili w miarę pogodnie do wizji żołnierskiego życia, Dietmar był nawet jego gorącym zwolennikiem, to Konrad zasiał ziarno buntu stwierdzając, że on w życiu do woja nie chce i nie ma zamiaru walczyć, bo tego nie lubi i nie umie. Na planowaniu dalszych kroków sesja się zakończyła.

Uwagi:
- jeśli chodzi o dalsze możliwości, to jest tego dużo, zrobię z tego osobny wpis;
- dajcie feedback jak widzicie trzecioedycyjne kości;
- Rufus – to było ostrzeżenie, jak następnym razem będziesz kleił bekę z wkurwionego łowcy czarownic albo podobnie potężnego enpeca to pójdzie punkt przeznaczenia, wasze czyny mają konsekwencje.

2 komentarze:

  1. Dupy, to my daliśmy godząc się w ciemno na współpracę z Manfredem.
    3-edycyjne kości bardzo ładnie się kulały, nawet kumałem o co chodzi. Mniej więcej :)
    Na kwestię moich rzutów (ponownie!) spuśćmy zasłonę milczenia. No, ale nic to może Sigmar w końcu poszczęści...

    OdpowiedzUsuń
  2. Do deklaracji, że się nie boicie to jesteście pierwsi, a jak przychodzi co do czego, to każdy zaczyna z uwagą lustrować własne stopy...

    Rzuty miałeś umiarkowanie pechowe, tylko piastunka miała rewelacyjne.

    OdpowiedzUsuń