Postawiłem sobie w tym
roku ambitny cel obejrzenia wszystkich hollywoodzkich filmów fantastycznych,
jakie tylko się pojawią w kinach. Oczywiście – z pewnym zastrzeżeniem, że nie
wszystko mnie interesuje w równym stopniu (nie widziałem więc przykładowo Transcendencji). Z okazji zakończenia
sezonu
można więc stworzyć
małe podsumowanie. Nie ma sensu robienia odrębnej recenzji każdego filmu, i wspominanie o absolutnie wszystkich widzianych obrazach, bo
nie mam o nich aż tak dużo do powiedzenia poza podobało mi się/podobało mi się nie. Ogólna uwaga – w obecnej
dekadzie do kina chodzić warto.
Godzilla
Po tym filmie dużo
sobie obiecywałem. Nie będę tu snuł nostalgicznych bajań jak to w latach 90tych
oglądałem na wideo filmy w których Godzilla tłukł w usto bolesne coraz to
dziwniejsze poczwary, bo tak było i tyle (elo Falker!). No i się nie zawiodłem.
Główny bohater jest wielki niczym góra i tak też zbudowany. No właśnie – główny
bohater. Ludzie się nie liczą, to jest film o w pytę wielkim bydlaku spoza
czasu i przestrzeni, a nie o maluszkach biegających bez sensu w tą i z
powrotem. Serio, ludzie nie odgrywają w tym filmie wielkiej roli. Wydarzenia
napędzane są jedynie przez działania potworów.
Tradycyjnie Godzilla
był produktem energii atomowej. Tutaj jest inaczej. Nie bez kozery wspomniałem
o pochodzeniu spoza czasu i przestrzeni. Jeden z ludzkich bohaterów (grany
przez Kena Watanabe – dyżurnego Japończyka Hollywoodu) mówi w pewnym momencie,
że Godzilla z ludzkiego punktu widzenia jest właściwie bogiem. I tak właśnie
jest, z tym że nie bogiem. Zarówno Godzilla jak i jego przeciwnicy to nikt inny
jak Wielcy Przedwieczni. Uśpieni w swoich R’lyeh, czekający na zajście warunków
do swego przebudzenia (lub obudzeni przypadkiem). Wielu ich zapewne zostało,
czekają żeby dostać łomot w kolejnych częściach. Nie mogę się już doczekać.
Kpt.
Ameryka: Winter Soldier
Pierwszy kapitan nie
zachwycił mnie jakoś szczególnie, na drugiego poszedłem bez nadmiernie wielkich
oczekiwań. I o dziwo – fajoski jest. Wszystko zagrało – akcja jest wartka, są
twisty (jeden łatwy do przewidzenia, ale cieszący), wszystko czego można
oczekiwać od takich filmów. Plus absolutnie genialny pomysł na oldskulową
sztuczną inteligencję, który koniecznie wykorzystam kiedyś jeśli będę grał w
Necessary Evil.
Edge
of Tomorrow
Nie spodziewałem się
jakichś specjalnych fajerwerków, a dostałem całkiem solidny kawałek kina s-f. Trailer
mógł być mylący, bo sugerował bogatą batalistykę, a tak naprawdę to cała bitwa
została właśnie w trailerze pokazana. Historyjka może się wydawać dość
naciągana, ale przynajmniej wewnętrznie trzyma się kupy. No i znowu mamy coś
a’la Wielkiego Przedwiecznego i Pradawne Kosmiczne Moce. Jedyny zgrzyt jest z
kategorii #rapiery – czemu największa operacja desantowa w historii ludzkości
nie ma żadnego wsparcia artylerii ani lotnictwa? Serio, nie można było tej
plaży wstępnie obskoczyć nalotem dywanowym?
X-men: Days of
the Future Past
W tym wypadku mocno się
nakręciłem, bo i First Class było świetne i historia, za którą się wzięli
znakomita. No i się ani trochę nie zawiodłem. Film ładny (genialna scena kiedy
Quicksilver załatwia strażników), przemyślany, dobrze napisany i zagrany.
Historia trzyma poziom, przenoszenie się w czasie działa bez zgrzytów. Nowa
franszyza już, po dwóch częściach, jest zdecydowanie lepsza od starej. Inna sprawa,
że pierwsza część ze starej serii wpada trochę w dolinę niesamowitości – miała pecha
powstać w okresie przejściowym, nie załapała się na urok starej techniki, ale
powstała za wcześnie żeby skorzystać w pełni z dobrodziejstw techniki nowej.
Minus z kategorii
czepialstwa – dlaczego nie wzięli ze sobą Quicksilvera do Paryża, przecież on
by całe towarzystwo sam rozmieszał?
Transformers
4
Bay, ty chuju! Ostatni
raz dałem się nabrać na trailer. Siedzę sobie w tym kinie przez prawie trzy
godziny i czekam – kiedy wejdzie Grimlock? No i wszedł. Na samym końcu. Może na
kwadrans przed końcem. Słabo. A reszta filmu? Nudy, panie! Podczas finałowej
rozwałki przysypiałem. Dosłownie. Dziury logiczne wielkości odcisków stóp
Godzilli, szkoda nawet wymieniać, kołek do zawieszania niewiary jebnął aż się
drzazgi posypały na k3 metry. Roboty ładne, ale – zbyt antropomorficzne. Serio,
robot w płaszczu? Poza tym – nie było czasu nacieszyć się tymi najfajniejszymi
(gdzie te obiecane w trailerze Dinoboty!). Zobaczymy co wymyślą w piątej
części. Jeśli akcja nie przeniesie się w kosmos, jak w trzecim sezonie pierwszogeneracyjnej
kreskówki, to nie będę oglądał. Są jakieś granice kompromisu społecznego.
Świt
Planety Małp
Sequel do prequela
będącego jednocześnie rebootem. Rise było świetne, stąd i po Dawn spodziewałem
się dużo. I ponownie – nie zawiodłem się. Film zupełnie różny od poprzedniego –
mamy pełne postapo. Podobne jest to, że historia jest smutna i nie ma happy
endu. Zresztą – nie mogło go być, w końcu wszyscy znamy oryginalny film i wiemy
jak to się skończy. Rise było krytyką oddania nauki w ręce biznesu, Dawn jest
pesymistyczny po całości. Rozumne rządy, nauka i kultura, wszystko idzie w
diabły przez zemstę i nienawiść. No i ludzkość jako taka jest niedobra, w końcu
kto nauczył małpy nienawiści? W kolejnej części zobaczymy ostateczny upadek
ludzkości i bezradnie patrzącego na to Cezara.
Warta odnotowania scena
szturmu pokazana z perspektywy obracającej się wieży wozu bojowego.
Guardians
of the Galaxy
Kiedy pacholęciem będąc
czytałem komiksy Marvela to moją wyobraźnię rozpalały szczególnie tematy
kosmiczne. Wiecie, te wszystkie potężne istoty z gwiazd, które przylatują na
Ziemię, biorą łomot od lokalnych herosów, albo importują własnych bohaterów.
Strzelanie z broni białej lub z kończyn, pistolety obracające całe miasta w
perzynę, kosmiczne metropolie. Wielkie bitwy. Infinity War. Przyszedł rok 2014
i oto James Gunn (ten od genialnego Super,
najlepszego filmu superbohaterskiego ever) powiedział et voila! mojemu wewnętrznemu dwunastolatkowi. Nie mam nic do
dodania. Bawiłem się znakomicie, film jest efektowny, ale fabuła trzyma
standardy europejskie. Mnóstwo kosmicznych lokacji i artefaktów. Rocket i Groot
kradną film. W ogóle o czym my rozmawiamy, film z piosenką Bowiego nie może być
zły. Tego oczekiwałem i to dostałem. Jakby ktoś pytał jak by miały wyglądać
Transformersy V, to właśnie tak. Urwana głowa Unicrona już się pojawiła.
Tylko oczywiście
poważny zgrzyt z tłumaczeniem. Wierzbięcina rządzi i każdy szanujący się polski
tłumacz musi koniecznie dośmieszać dialogi i lokalizować dowcipy. Srsly, lifespan to linia życia? Boję się nawet pomyśleć jaki crap poszedł w wersji
dubbingowanej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz