Albo dlaczego wciąż
najlepszym Terminatorem pozostaje T1.
Major spoilers ahead,
czujcie się ostrzeżeni.
Idąc do kina nie
spodziewałem się filmu na miarę T1, ani nawet T2 (który niezależnie od dziur
fabularnych i pośledniości względem wcześniejszej części był jednym z
najlepszych action s-f w historii ever). Pod tym względem się nie zawiodłem. Z
kina wyszedłem w niezłym nastroju i miałem zamiar napisać, że to film na
poziomie T3 i T:S (co wcale nie miało być jakimś szczególnym komplementem). Ale
im bardziej zaglądałem do słoja, tym bardziej miodu tam nie było. Niestety,
ostateczny werdykt jest taki, że to jest film niedobry. Bardzo niedobry.
Pierwsza część, ta
polegająca na odtwarzaniu scen z T1, tyle że z twistem, jest całkiem fajna, ale
ciągnie niestety tylko i wyłącznie na oparach nostalgii. Gdyby nie sprzedano
tych twistów w trailerach byłoby znacznie lepiej, mimo że niektórzy twierdzą,
że zwiastuny wcale nie zespojlowały filmu.
Fragment grafiki Bartosza i Tomasza Minkiewiczów, oczywiście |
Dalej robi się
fabularny bałagan. Wątków jest za dużo i są zbyt idiotyczne. Film mógłby
spokojnie ograniczyć się do akcji w dwóch punktach czasowych: 2029 i 1984, cały
ten 2017 jest kompletnie zbędny. Zamiast tego lepiej byłoby wytłumaczyć o co
chodziło z wysłaniem terminatorów do 1973 (wspomina się o tym, ale nigdy nie
zostaje to wytłumaczone, czyżby materiał na sequel?) i faktycznie pokazać co
tam się stało, zamiast kazać Sarze o tym opowiedzieć (show,
don’t tell, do chuja!).
Dlaczego to zły film?
Może powiem najpierw, dlaczego T1 był takim dobrym filmem*. Na poziomie fabularnym mamy w nim do czynienia z ponurym
paradoksem i błędnym kołem: SkyNet wysyła terminatora w przeszłość, żeby nie
dopuścić do narodzin Johna Connora, jednak wysłanie terminatora doprowadza do
narodzin Johna, bo Kyle Reese okazuje się być jego ojcem, a ponadto (co
wyraźnie zobaczyliśmy dopiero w T:S i teraz w T:G) John Connor nie jest jakimś
mega koksem, wybitnym przywódcą, tylko całą swoją karierę opiera na tym, że WIE
co się będzie działo, bo opowiedziała mu o tym matka (która sama pobrała
przyśpieszone lekcje od Reesa). Zatem - gdyby SkyNet nie wysłał terminatora, to
nie miał by na głowie Connora. Ale z drugiej strony, jakby nie wysłał
terminatora, to by sam nie powstał, bo oryginalny SkyNet został zbudowany z
resztek pierwszego terminatora. Los Johna i SkyNetu spleciony jest
nierozerwalnie, niemożliwa jest linia czasowa bez obu naraz. SkyNet musi
powstać, John Connor musi się urodzić, SkyNet musi zostać zniszczony przez
ludzkość pod przywództwem Johna, nie ma innej możliwości - nie dlatego, że
działają jakieś tajemnicze metafizyczne siły (jak próbuje się popychać w T3, co
jest strasznym bulszitem), ale dlatego, że to jest ta sama linia czasowa i
skoro przyczyna już się wydarzyła, to skutek musi nastąpić, nie jest możliwy rok
2029 bez wydarzeń z roku 1984.
Wszystko co zostało
dodane później, w kolejnych filmach, było już ciężkim pierdoleniem. Jak
zaznaczyłem na początku - nawet przy ciężkim pierdoleniu T2 był znakomitym
filmem, a T3 filmem dobrym. Kwestia gatunków - T1 to horror s-f, reszta to
filmy akcji, akcja dawała radę, więc bzdury fabularne łatwiej było przełknąć.
Niestety, mamy rok 2015, a akcja T:G jest trzy razy mniej spektakularna niż w
T2 ćwierć wieku temu. CGI T-1000 jest lepsza o jakieś 10% niż w 1991 mimo
upływu dwóch albo i trzech epok komputerowych efektów specjalnych.
Oprócz niezbyt
zajmującej akcji T:G zawiera również (a może nawet przede wszystkim) plot holes
wielkości stadionu. Skoro Sarah i Kyle przenoszą się z roku 1984 do roku 2017
nie urodziwszy wcześniej Johna to znaczy, że w tym timelinie John Connor nigdy
się nie urodził, więc niby w jaki sposób mógłby zostać przysłany z przyszłości
do roku 2017? I w ogóle to od kiedy (w mitologii Terminatorów, oczywiście)
można przenosić się pomiędzy różnymi liniami czasu? Wszyscy nagle się
teleportują do tego samego 1984, a potem do tego samego 2017 mimo, ze to nie
jest ten sam 1984 i to nie jest ten sam 2017, bo wcześniej ktoś przeniósł
T-1000 i T-800 do 1973 (no właśnie: kto! na początku mówi się, że nie wiadomo,
a potem nikt do tematu nie wraca) zmieniając kompletnie przeszłość. I skąd w
ogóle Skynet w 2029 wiedział, że Kyle i Sarah przeniosą się do 2017? Z
perspektywy jego roku 2029 rok 2017 to było już 20 lat po apokalipsie, z
ludzkością na kolanach. I skoro Sarah i John się przenieśli do 2017, to czy
przypadkiem nie zrealizowali w ten sposób planu Skynetu pt. John Connor nigdy
się nie urodził? Ok, można powiedzieć, że SkyNet nie wiedział, że John będzie
potrzebny w 2017, tylko przeniósł go dwanaście lat wstecz (względem 2029), żeby
zapewnić swoje własne powstanie. Tylko, że na jaki chuj, skoro ten Skynet
wysyłający Johna do 2017 sam powstał w 1997? I skąd ten Skynet wiedział, że
trzeba się przenosić do 2017, skoro sam przed chwilą wysłał terminatora do
1984, tak jakby jego stan wiedzy nie różnił się od tego z czasów T1? I skoro nie-urodzenie
Johna nie zmieniło wcale przyszłości (John i tak w niej pozostał), to na jaki
chuj w ogóle był cały plan wysłania terminatorów żeby się John nie urodził,
skoro i tak nie mogło zmienić to przyszłości i nie spowodowałoby zniknięcia
Johna w tejże przyszłości? (racjonalizacja jest taka, że Skynet tego nie
wiedział, bo to była pierwsza eksperymentalna podróż w czasie ever i nie
wiadomo jakie miałaby skutki, a Skynet był w desperackiej sytuacji, bo właśnie
przegrywał wojnę). Kiedy się kombinuje z
podróżami w czasie trzeba uważać, bo łatwo popaść w głupotę taką, że zęby bolą.
Poza tym mamy ten sam
problem, co w T:S - nie mamy pojęcia kto co wie i skąd to wie. W T1 mamy
powiedziane, że SkyNet wiedział tyle, że Sarah Connor mieszkała w 1984 w Los
Angeles. A teraz nagle okazuje się, że wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich
liniach czasowych, nawet tych, w których nigdy nie funkcjonowali. A SkyNet to w
ogóle stał się wszechwiedzący i chyba różne SkyNety z różnych linii czasowych
mają jedną kolektywną świadomość, tak że myśli Genisys z 2017 znane są
SkyNetowi ‘97 w roku 2029 i na odwrót.
(jak to możliwe, że ziom przegrał tą wojnę w ogóle?).
Każda kolejna część
Terminatora pokazuje coraz więcej scen z wojny z maszynami (hej, nawet cały
jeden film o tym jest). I nie jest to dobre. Pamiętacie sceny z T1? Mrok,
ukrywanie się po ruinach, wielkie maszyny rozjeżdżające poukrywanych tu i
ówdzie ludzi. Nie wiedzieliśmy w jaki sposób John doprowadził taką garstkę
obszarpańców do zwycięstwa. Pierwsza sekwencja z T2 też była w pytę. Ale im
więcej szczegółów z samego pokonania SkyNetu poznajemy, tym bardziej idiotyczne
się to wydaje.
Człowiek siedzi w kinie
i zaczyna analizować to co widzi, bo substancja filmu go nie porywa, zauważa
więc również dużo pomniejszych dziur logicznych - dlaczego T-1000 naprawia
zastrzelonegoT-800 wpuszczając mu trochę swojej substancji w głowę, skoro ten
został zniszczony strzałem w baterię mieszczącą się w korpusie? Dlaczego w
ogóle Popsy podejmuje walkę z tymże T-800 wysłanym do 1984 - Sarah nie mogła go
od razu zastrzelić zza winkla? Dlaczego obok opuszczonego bunkra (wyraźnie
powiedziane jest, że jest opuszczony i daleko od cywilizacji) nagle pojawiają
się wycieczki szkolne? Jak za pomocą kilku rachitycznych ładunków
rozmieszczonych w dwie minuty udało się wysadzić kilka wieżowców Cyberdyne? Czy
T-1000 z 1984 to ten sam, który przybył do 1973? Jeśli tak, to dlaczego Sarah i
Popsy czekali 11 lat żeby go zniszczyć? I czy żyli te 11 lat mając go ciągle na
ogonie? A jeśli to nie ten sam, to kto wysyła te cholerne terminatory, bo
przecież nie SkyNet, który widzimy na początku. I dlaczego Matt Smith czeka z
zaatakowaniem Johna akurat do chwili kiedy Kyle przenosi się w czasie? Jakby
wstrzymał się jeszcze 5 sekund, to Kyle nic by nie wiedział o 2017 i zwycięstwo
SkyNetu byłoby pewne. A jakby go zamordował dwa dni wcześniej to w ogóle nie
byłoby tematu (i tego cholernego filmu). W jaki sposób T-800 zaadoptował
substancję prototypu T-1000 i samodzielnie zapgrejdował się do nowszej wersji?
Można tak do jutra.
Przez cały film bardzo
się starałem, żeby zachwycić się Emilią Clarke jako Sarą, ale jakoś mi nie
wyszło. Jai Courtney jako Kyle to obraza dobrych obyczajów. Inna sprawa, że
scenariuszowo jego postać została spłycona wzgledem T1, ale kamon, mógł się
trochę postarać, zamiast zagrać generycznego twardziela kina akcji. Jason
Clarke jako John jest trochę bezbarwny, wolałem nawiedzonego Bale’a z T:S.
Arnie umie zagrać terminatora, całkiem nieźle wypada jego starzenie się, ale
ile razy można powtarzać I’ll be back?
To ostatnie pytanie
można zadać całemu filmowi.
* Między innymi dlatego, oczywiście. Ale trudno odnieść estetykę tech-noir horror, która stanowiła o sile T1 do późniejszych typowych filmów akcji. Porównujmy to, co do porównania się nadaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz