Występują:
Johann (Pablo) – człowiek, weteran,
ex-złodziej, ex-żołnierz
Stefan (Reiner) – człowiek, łowca
wampirów, ex-hiena cmentarna, ex-przepatrywacz,
Rufus (Wiaderny) – niziołek, weteran,
ex-żołnierz, ex-rzemieślnik
Erwin Telfer (Tiamat) – człowiek,
wędrowny czarodziej (Kolegium Płomienia), ex-uczeń czarodzieja
Czas: 9-10 Ulriczeit
2522
Miejsce: Opuszczone
Carlsbruck.
Z
wielu powodów, o których w większości opowiem w odrębnej notce, podjęliśmy
decyzję o zakończeniu naszej kampanii w WFRP. Inicjatywa wyszła z mojej strony,
ale gracze zgodzili się z moją diagnozą. Stwierdziliśmy, że lepiej zakończyć z
przytupem, w kulminacyjnym punkcie, niż kiedyś dojść do wniosku, że już nam się
nie chce.
Nie
będzie już żadnych plotek i zahaczek, ani nowych odwiedzonych miejsc. Przed
nami jedynie zapis wydarzeń, które miały miejsce na ostatniej sesji. Miałem
przygotowane zakończenie, które stanowiłoby pewne domknięcie (przynajmniej
częściowe) fabularne niektórych wątków. Ale Mroczni Bogowie jak zwykle zakpili ze
mnie i z pozostałych graczy. Niemniej jednak zakończenie, które ostatecznie
miało miejsce było mocno osadzone zarówno w samej idei WFRP (vide: Epitafium dlaStarego Świata), jak i wynikało wprost z tego co miało miejsce przez całą
wcześniejszą grę. Planowałem zakończenie z rozmachem, a tymczasem wyszło bardzo
kameralne. Większość z tego co się zdarzyło było dziełem graczy.
Szybka ale ostrożna
inspekcja co do źródeł skrobania w drzwi ujawniła, że to kilkadziesiąt ghuli,
które zaczęły snuć się po ulicach po zapadnięciu zmroku. Została podjęta szybka
akcja z użyciem baniaka oliwy i fajerboli (tych drugich poszło całkiem sporo) i
napastnicy odpuścili nie uczyniwszy większych szkód. Mając nadzieję na spokojną
noc Rufus ugotował dla wszystkich pyszny rosół (chociaż cholera wie z jakich
składników powstała ta zupa).
Po jakimś czasie do
uszu stróżującego Stefana zaczął dobiegać zbliżający się tętent kopyt.
Kilkunastu czarnych jeźdźców wjechało na plac przy ratuszu a następnie zaczęło
okrążać świątynię, w której schronili się bohaterowie.
Dodatkowo bohaterowie w
nikłym świetle księżyców dostrzegli potężny kształt czający się na gzymsie
ratusza. Rufus dostrzegł, że to wielki potworny gacoperz, na którego grzbiecie
siedzi postać zakuta w pełną zbroję, z hełmem ozdobionym skrzydłami nietoperza.
Niziołek jest prostym stworzeniem, postanowił więc z miejsca zrobić to, co
potrafi najlepiej - zaaplikował ślinę chimery na bełt z kuszy i posłał go
prosto w wizjer hełmu jeźdźca. Ten jednak jedynie się donośnie roześmiał,
pomimo bezpośredniego trafienia.
Ale oto pojawiły się
nowe zmartwienia, bo dziewięciu odzianych w czarne płytówki i rogate hełmy
napastników zaczęło szturmować świątynię od podwórka. Było jedynie kwestią
czasu kiedy przełamią barykadę. Bohaterowie postanowili opuścić pierwszy
posterunek i wycofać się na piętro. Erwin fajerbolami podpalił, a potem zawalił
drewniane schody prowadzące na górę blokując dostęp napastnikom. Ci jednak nie
odpuścili i ułożyli stos z mebli aby podpalić piętro. Udało im się, Erwin
musiał odstrzelić podłogę, żeby całe piętro się nie zapaliło. W międzyczasie
kilku kolejnych napastników chciało rzucić w świątynię jakimś rodzajem bomby
zapalającej, ale bystre oko i pewna ręka Rufusa udaremniły ich plany (strzelił
z karabinu w bombę podpalając niedoszłych bombardierów).
Sytuacja zaczęła robić
się nieciekawa, trzeba było podjąć zdecydowane kroki. Bohaterowie zebrali się w
jednym z pomieszczeń na piętrze i zaczęli kombinować z wyłamaniem wejścia na
dach. Udało im się to, ale zapomnieli przy tym o pilnowaniu wejścia na piętro -
dwóch zawodników przedostało się na górę i zaatakowało drużynę. Okazali się być
twardymi orzechami do zgryzienia, walka zaczęła się niebezpiecznie przeciągać (płytówki + tarcze + uniki). W końcu
udało się ich załatwić akurat kiedy przybiegło trzech kolejnych. Bohaterowie
zbiegli na dach, z dachu świątyni przedostali się na dachy sąsiednich kamienic,
a z nich na ulicę. Wszyscy przy tym koncertowo dali paszczą o bruk, nie
spierdolił się jedynie Erwin, który zszedł za pomocą czaru.
Wkrótce za nimi rozległ
się tętent kopyt - czarni jeźdźcy ich gonili. Bohaterowie wpadli więc do
pierwszej z brzegu kamienicy i postanowili się tam zabarykadować. Ciągle jednak
mieli problem z brakiem ludzi do obsadzenia wszystkich potencjalnych dróg
ataku. Napastnicy myśleli jednak nad jakimś planem, drużyna miała więc chwilę
na zastanowienie się co dalej robić. Ostatecznie stwierdzili, że nie ma co
próbować stawać do boju, bo mają niewielkie szanse. Lepiej uciec i się gdzieś
schować, miasto jest wszak duże. Wykonali więc kolejną dziurę w dachu i wyszli
na zewnątrz, żeby cichaczem wydostać się z okrążenia.
Niestety, udało się im
koncertowo spierdolić ciche podejście: Erwin próbując rzucić podniebny chód
wywołał klątwę Tzeentcha, która polegała na wywrzaskiwaniu obelg, zaś Rufus
konwencjonalnie zjebał się z kalenicy głośno tłukąc dachówki. Nie trzeba było
długo czekać - na przemykającą dachami drużynę zleciał z góry jeździec na
potwornym rumaku. Zaczęła się walka w trudnym terenie. Stosunkowo szybko udało
się unieszkodliwić latającego waflona, ale to nie był koniec, bowiem do walki
stanął szczelnie odziany w zbroję jeździec.
I w tym miejscu zaczęła
się masakra. Pierwszy odpadł Johann, następny Stefan. Szczęściarze, mieli
jeszcze punkty przeznaczenia. Erwin nie miał tyle szczęścia, latający rycerz po
krótkiej walce pięknym ciosem uciął mu nogę. Czarownik padł i zaczął się
wykrwawiać. Rufus mając w pamięci swoje sukcesy z walki z berserkerami w opuszczonym mieście zaczął spierdalać po dachach ostrzeliwując się gęsto
ze wszystkiego co miał pod ręką (a miał tego dużo). Rycerz niezbyt jednak dużo
robił sobie z huraganowego ognia, ze złośliwym uśmiechem szedł za niziołkiem.
W końcu Johann się
ocknął, w pierwszej kolejności opatrzył Erwina, a ten przypalił sobie ranę.
Johann zebrał się w sobie i ruszył na wroga. Nie trwało długo zanim dostał cios
w kręgosłup i padł na dachówki. Rycerz kontynuował pościg za niziołkiem. Ocknął
się również Stefan - opatrzył Johanna, a następnie zdjął z ramienia
samopowtarzalną kuszę i zaczął ogniem ciągłym walić do wroga. Bełty niestety
odbijały się od pancerza. Widać rycerzowi znudziła się zabawa w berka, bo po
tym jak kolejny pocisk z pistoletu Rufusa zrykoszetował po jego pancerzu
wkurwił się i ruszył biegiem za kurduplem. Pomimo pełnej zbroi rączo skakał z
dachu na dach. Rufus był szybki, zeskoczył z dachu i zaczął uciekać po ulicy,
ale ziom był szybszy, dopadł niziołka i serię ciosów zakończył cięciem, które
prawie pozbawiło Rufusa ręki. Niziołek padł na bruk w szybko rosnącej kałuży
krwi.
Stefan stanął na
krawędzi dachu z pustym magazynkiem i szykował się na ostatnią walkę. Ale do
niej nie doszło. Bo oto nad dachami Carlsbruk niebo zaczęło szarzeć. Wstawał
dzień. Rycerz skrzywił się i odszedł wraz ze swymi przybocznymi.
Stefan schodzi do
rannego Rufusa. Niziołek stracił dużo krwi. Za dużo, Stefan nie jest w stanie
mu pomóc. Rufus umiera w kałuży krwi na bruku ulicy. Stefan idzie dalej, wraca
na dach. Trzyma za rękę Erwina, kiedy Morr zabiera go do swego królestwa.
Johann podzielił los Dietmara - jest sparaliżowany od pasa w dół. Stefana ogarnia atak
Czarnej Rozpaczy - stwierdza, że to nie ma sensu, postanawia dobić kompana. Johann
jest mocno zaskoczony i broni się przed poderżnięciem gardła. Stefan bierze
więc arsenał Rufusa i postanawia kolegę zastrzelić. Ale Johann ma jeszcze swój
pistolet. Następuje scena niczym z finału jakiegoś filmu Tarantino. Stefan z
kilku metrów strzela do Johanna, ale pudłuje. Johann też strzela i też pudłuje.
Ale Stefan ma więcej luf. Johann z przestrzelonym gardłem patrzy gasnącym
wzrokiem jak Stefan podchodzi do krawędzi dachu i strzela sobie w łeb patrząc na zachód, w kierunku Imperium i Wittgendorfu. Pomiędzy
poległymi biega zdezorientowany i zrozpaczony Rudi...
Tak oto, nad ranem dziesiątego Urliczeita Anno Sigmari 2522 zakończyła się nasza historia.
Gdyby
to było wyreżyserowane, zaplanowane i rozpisane z wyprzedzeniem -
powiedziałbym, że pretensjonalny kicz. Ale to wszystko dzieło graczy. Bardzo
warhammerowe zakończenie. Nie mam nic do dodania, piękna sesja.