Diefenbach

Diefenbach

niedziela, 13 marca 2016

Tour de Sylvania etap XIII. Pożegnanie. Dzieci Wittgendorfu odcinek 31 (ostatni).

Występują:
Johann (Pablo) – człowiek, weteran, ex-złodziej, ex-żołnierz
Stefan (Reiner) – człowiek, łowca wampirów, ex-hiena cmentarna, ex-przepatrywacz,
Rufus (Wiaderny) – niziołek, weteran, ex-żołnierz, ex-rzemieślnik
Erwin Telfer (Tiamat) – człowiek, wędrowny czarodziej (Kolegium Płomienia), ex-uczeń czarodzieja

Czas: 9-10 Ulriczeit 2522

Miejsce: Opuszczone Carlsbruck.

Z wielu powodów, o których w większości opowiem w odrębnej notce, podjęliśmy decyzję o zakończeniu naszej kampanii w WFRP. Inicjatywa wyszła z mojej strony, ale gracze zgodzili się z moją diagnozą. Stwierdziliśmy, że lepiej zakończyć z przytupem, w kulminacyjnym punkcie, niż kiedyś dojść do wniosku, że już nam się nie chce.

Nie będzie już żadnych plotek i zahaczek, ani nowych odwiedzonych miejsc. Przed nami jedynie zapis wydarzeń, które miały miejsce na ostatniej sesji. Miałem przygotowane zakończenie, które stanowiłoby pewne domknięcie (przynajmniej częściowe) fabularne niektórych wątków. Ale Mroczni Bogowie jak zwykle zakpili ze mnie i z pozostałych graczy. Niemniej jednak zakończenie, które ostatecznie miało miejsce było mocno osadzone zarówno w samej idei WFRP (vide: Epitafium dlaStarego Świata), jak i wynikało wprost z tego co miało miejsce przez całą wcześniejszą grę. Planowałem zakończenie z rozmachem, a tymczasem wyszło bardzo kameralne. Większość z tego co się zdarzyło było dziełem graczy.

Szybka ale ostrożna inspekcja co do źródeł skrobania w drzwi ujawniła, że to kilkadziesiąt ghuli, które zaczęły snuć się po ulicach po zapadnięciu zmroku. Została podjęta szybka akcja z użyciem baniaka oliwy i fajerboli (tych drugich poszło całkiem sporo) i napastnicy odpuścili nie uczyniwszy większych szkód. Mając nadzieję na spokojną noc Rufus ugotował dla wszystkich pyszny rosół (chociaż cholera wie z jakich składników powstała ta zupa).

Po jakimś czasie do uszu stróżującego Stefana zaczął dobiegać zbliżający się tętent kopyt. Kilkunastu czarnych jeźdźców wjechało na plac przy ratuszu a następnie zaczęło okrążać świątynię, w której schronili się bohaterowie.


Dodatkowo bohaterowie w nikłym świetle księżyców dostrzegli potężny kształt czający się na gzymsie ratusza. Rufus dostrzegł, że to wielki potworny gacoperz, na którego grzbiecie siedzi postać zakuta w pełną zbroję, z hełmem ozdobionym skrzydłami nietoperza. Niziołek jest prostym stworzeniem, postanowił więc z miejsca zrobić to, co potrafi najlepiej - zaaplikował ślinę chimery na bełt z kuszy i posłał go prosto w wizjer hełmu jeźdźca. Ten jednak jedynie się donośnie roześmiał, pomimo bezpośredniego trafienia.


Ale oto pojawiły się nowe zmartwienia, bo dziewięciu odzianych w czarne płytówki i rogate hełmy napastników zaczęło szturmować świątynię od podwórka. Było jedynie kwestią czasu kiedy przełamią barykadę. Bohaterowie postanowili opuścić pierwszy posterunek i wycofać się na piętro. Erwin fajerbolami podpalił, a potem zawalił drewniane schody prowadzące na górę blokując dostęp napastnikom. Ci jednak nie odpuścili i ułożyli stos z mebli aby podpalić piętro. Udało im się, Erwin musiał odstrzelić podłogę, żeby całe piętro się nie zapaliło. W międzyczasie kilku kolejnych napastników chciało rzucić w świątynię jakimś rodzajem bomby zapalającej, ale bystre oko i pewna ręka Rufusa udaremniły ich plany (strzelił z karabinu w bombę podpalając niedoszłych bombardierów).

Sytuacja zaczęła robić się nieciekawa, trzeba było podjąć zdecydowane kroki. Bohaterowie zebrali się w jednym z pomieszczeń na piętrze i zaczęli kombinować z wyłamaniem wejścia na dach. Udało im się to, ale zapomnieli przy tym o pilnowaniu wejścia na piętro - dwóch zawodników przedostało się na górę i zaatakowało drużynę. Okazali się być twardymi orzechami do zgryzienia, walka zaczęła się niebezpiecznie przeciągać (płytówki + tarcze + uniki). W końcu udało się ich załatwić akurat kiedy przybiegło trzech kolejnych. Bohaterowie zbiegli na dach, z dachu świątyni przedostali się na dachy sąsiednich kamienic, a z nich na ulicę. Wszyscy przy tym koncertowo dali paszczą o bruk, nie spierdolił się jedynie Erwin, który zszedł za pomocą czaru.

Wkrótce za nimi rozległ się tętent kopyt - czarni jeźdźcy ich gonili. Bohaterowie wpadli więc do pierwszej z brzegu kamienicy i postanowili się tam zabarykadować. Ciągle jednak mieli problem z brakiem ludzi do obsadzenia wszystkich potencjalnych dróg ataku. Napastnicy myśleli jednak nad jakimś planem, drużyna miała więc chwilę na zastanowienie się co dalej robić. Ostatecznie stwierdzili, że nie ma co próbować stawać do boju, bo mają niewielkie szanse. Lepiej uciec i się gdzieś schować, miasto jest wszak duże. Wykonali więc kolejną dziurę w dachu i wyszli na zewnątrz, żeby cichaczem wydostać się z okrążenia.

Niestety, udało się im koncertowo spierdolić ciche podejście: Erwin próbując rzucić podniebny chód wywołał klątwę Tzeentcha, która polegała na wywrzaskiwaniu obelg, zaś Rufus konwencjonalnie zjebał się z kalenicy głośno tłukąc dachówki. Nie trzeba było długo czekać - na przemykającą dachami drużynę zleciał z góry jeździec na potwornym rumaku. Zaczęła się walka w trudnym terenie. Stosunkowo szybko udało się unieszkodliwić latającego waflona, ale to nie był koniec, bowiem do walki stanął szczelnie odziany w zbroję jeździec. 

I w tym miejscu zaczęła się masakra. Pierwszy odpadł Johann, następny Stefan. Szczęściarze, mieli jeszcze punkty przeznaczenia. Erwin nie miał tyle szczęścia, latający rycerz po krótkiej walce pięknym ciosem uciął mu nogę. Czarownik padł i zaczął się wykrwawiać. Rufus mając w pamięci swoje sukcesy z walki z berserkerami w opuszczonym mieście zaczął spierdalać po dachach ostrzeliwując się gęsto ze wszystkiego co miał pod ręką (a miał tego dużo). Rycerz niezbyt jednak dużo robił sobie z huraganowego ognia, ze złośliwym uśmiechem szedł za niziołkiem.

W końcu Johann się ocknął, w pierwszej kolejności opatrzył Erwina, a ten przypalił sobie ranę. Johann zebrał się w sobie i ruszył na wroga. Nie trwało długo zanim dostał cios w kręgosłup i padł na dachówki. Rycerz kontynuował pościg za niziołkiem. Ocknął się również Stefan - opatrzył Johanna, a następnie zdjął z ramienia samopowtarzalną kuszę i zaczął ogniem ciągłym walić do wroga. Bełty niestety odbijały się od pancerza. Widać rycerzowi znudziła się zabawa w berka, bo po tym jak kolejny pocisk z pistoletu Rufusa zrykoszetował po jego pancerzu wkurwił się i ruszył biegiem za kurduplem. Pomimo pełnej zbroi rączo skakał z dachu na dach. Rufus był szybki, zeskoczył z dachu i zaczął uciekać po ulicy, ale ziom był szybszy, dopadł niziołka i serię ciosów zakończył cięciem, które prawie pozbawiło Rufusa ręki. Niziołek padł na bruk w szybko rosnącej kałuży krwi.

Stefan stanął na krawędzi dachu z pustym magazynkiem i szykował się na ostatnią walkę. Ale do niej nie doszło. Bo oto nad dachami Carlsbruk niebo zaczęło szarzeć. Wstawał dzień. Rycerz skrzywił się i odszedł wraz ze swymi przybocznymi.

Stefan schodzi do rannego Rufusa. Niziołek stracił dużo krwi. Za dużo, Stefan nie jest w stanie mu pomóc. Rufus umiera w kałuży krwi na bruku ulicy. Stefan idzie dalej, wraca na dach. Trzyma za rękę Erwina, kiedy Morr zabiera go do swego królestwa.

Johann podzielił los Dietmara - jest sparaliżowany od pasa w dół. Stefana ogarnia atak Czarnej Rozpaczy - stwierdza, że to nie ma sensu, postanawia dobić kompana. Johann jest mocno zaskoczony i broni się przed poderżnięciem gardła. Stefan bierze więc arsenał Rufusa i postanawia kolegę zastrzelić. Ale Johann ma jeszcze swój pistolet. Następuje scena niczym z finału jakiegoś filmu Tarantino. Stefan z kilku metrów strzela do Johanna, ale pudłuje. Johann też strzela i też pudłuje. Ale Stefan ma więcej luf. Johann z przestrzelonym gardłem patrzy gasnącym wzrokiem jak Stefan podchodzi do krawędzi dachu i strzela sobie w łeb patrząc na zachód, w kierunku Imperium i Wittgendorfu. Pomiędzy poległymi biega zdezorientowany i zrozpaczony Rudi...

Tak oto, nad ranem dziesiątego Urliczeita Anno Sigmari 2522 zakończyła się nasza historia. 

Gdyby to było wyreżyserowane, zaplanowane i rozpisane z wyprzedzeniem - powiedziałbym, że pretensjonalny kicz. Ale to wszystko dzieło graczy. Bardzo warhammerowe zakończenie. Nie mam nic do dodania, piękna sesja. 

9 komentarzy:

  1. Ładne mi kameralne zakończenie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama końcówka kameralna - tylko bohaterowie i ich śmierć.

      Usuń
    2. Kameralne skakanie po dachach, przy hukach wystrzałów i piskach nazguli :)

      Ogólnie super! Aż by się pograło w Warhammca.

      Usuń
    3. No właśnie ja mam na jakiś (długi podejrzewam) czas dość WFRP. Pora na coś nowego.

      Usuń
    4. Masz dość klimatu, świata czy mechaniki?
      Jeśli chodzi o to pierwsze, to wybór LotFP może spowodować, że Wasza gra dalej będzie wyglądała podobnie. Z resztą, von Mansfeld pewnie Ci więcej powie na ten temat (choć z tego, co oglądałem jego relacje, to nie mieli w ogóle takich problemów).

      Jak chcecie odpocząć od ciężkich klimatów, a pozostać w fantasy, to może jakiś mito-podobny heroic? Glorantha/Earthdawn/Talislanta/TOR? Nie wiem, sam bym tak pewnie zrobił.

      Usuń
    5. Mam dość zarówno świata, jak i mechaniki. Opiszę to szerzej wkrótce. Natomiast klimat dark/weird wszystkim pasuje, więc chcielibyśmy go zachować, stąd też wybór padł na LotFP. Z drugiej strony nie ma też co przesadzać z nadawaniem tej mechanice szczególnego zabarwienia, to tylko skorupa, którą można wypełnić czym się chce. Ja bym najchętniej poszedł w to, o czym teraz Kanonik i Shockwave piszą na Inspiracjach, czyli pulpowa science fantasy spod znaku Might&Magic, ale gracze chcieli odpocząć od typowego fantaziaka, stąd będziemy się bawić w pseudo-historyczną kampanię toczącą się w roku 1645 na wschodnim wybrzeżu Ameryki.

      Usuń
  2. Stefan z kilku metrów strzela do Johanna, ale pudłuje. Johann też strzela i też pudłuje.

    Kwintesencja mechaniki Warhammera ;)

    OdpowiedzUsuń