Za nami kolejna sesja
przygód dzielnej ekipy międzynarodowych obieżyświatów. Wydaje się, że gracze
znaleźli jakiś sposób na życie w Nowej Holandii. Na razie skupiają się na
zdobywaniu funduszy, ale tuż za rogiem czekają większe pieniądze (biżuteria
wyniesiona z lochu, oczywiście), które pozwolą im rozwinąć skrzydła. Mają już
szerokie plany eksploracji, chociaż oparte (oczywiście) na plotce zasłyszanej
gdzieś w pijanym widzie.
Warto odnotować rzadko
spotykane w moich ekipach kombinowanie w czasie walki - kiedy drużyna została
napadnięta przez wielkie żuki to początkowo stanęła do standardowej walki typu
cios za cios, ale kiedy okazało się, że jednak są słabsi, to wymyślili
znakomity pomysł z napuszczeniem na owady Zielonego Gluta znalezionego
wcześniej w lochu. Oby więcej takich pomysłów.
Widać, że gracze zdają
sobie sprawę, że zagrożenie może czyhać na każdym rogu i nigdy nie wiadomo, czy
niepozorny przeciwnik nie okaże się jakimś twardzielem. Tylko czasami się
zapominają, wychodzą więc komiczne sytuacje, kiedy gracze kozaczą w spotkaniu z
king
kongiem, a krzyczą „spierdalamy!” widząc kilkanaście większych stonóg.
PC ciągle nie najęli
żadnego najemnika. Wydaje się to zrozumiałe - w systemach, gdzie
pierwszopoziomowa postać pada od jednego trafienia istotne jest, żeby mieć żywe
tarcze, które wychwycą parę pierwszych strzałów. Tutaj na razie nie ma takiej potrzeby,
jest bardzo mała szansa na śmierć od pierwszego ciosu (choć tym razem było
blisko), więc gracze mogą sobie pozwolić na wystawianie własnych bohaterów na
pierwszą linię.
Ostatnio
zastanawiałem się jak rozwiązać kwestię pościgów i unikania spotkań w Dziczy.
Ostatecznie nie zdecydowałem się na jakieś konkretne rozwiązanie, kiedy temat
pojawił się na sesji to zrobiłem to najpierw rzutem MOV vs MOV w tabeli
porównawczej, żeby sprawdzić, czy udało się odsadzić napastników, a potem CON
vs CON (dla drużyny - CON najsłabszej postaci), żeby sprawdzić, czy udało się
utrzymać tempo ucieczki. W ten sposób ucieczka przed wielkimi żukami wyglądała
tak, że najpierw udało sie im umknąć (są dosyć powolne), ale ponieważ
nieustępliwie podążały za drużyną, w końcu ją zmęczyły i dopadły. Jeśli
doszłoby do próby klasycznego dedekowego Evasion, to rozwiązałbym to dwoma
testami umiejętności - Stealth i Spot (z uwzględnieniem stopnia
sukcesu/porażki).
Zapowiedziałem w ostatnim
raporcie z Czarnego Krzyża, że będę ograniczał wolumen i szczegółowość
sprawozdań, spodziewałem się, że będzie smuteczek w tej drużynie. Wiaderny jednak
postanowił mnie wesprzeć i opisał dokładnie jedną z bitew.
Przechodząc do przebiegu
wydarzeń:
Wystąpili:
Paco (Wiaderny), cieśla
okrętowy rodem z Barcelony, małomówny, ale za to prędki do bitki, dobry katolik
(sekcja katolików):
Fighting
Man, S 13, KON 12, BC 11, INT 13, MOC 8, ZR 10, WG 10
Werner Zwölle (Tiamat), były
garbarz z bogatego domu, Szwab, protestant, sceptyk (czary i cuda nie
istnieją), prawdopodobnie spasła i zarozumiała świnia (sekcja brzydali):
Scholar, S 8, KON 6, BC 13,
INT 16, MOC 14, ZR 9, WG 7
Petr Vaclavik (Reiner), zwany
konsekwentnie Panem Wacławikiem, chłop z Czech, były nawigator, w ojczyźnie nie
ma dla niego jako katolika miejsca, wiara w nim silna, był świadkiem wielu
cudów (sekcja katolików i brzydali):
Holy Man, S
7, KON 12, BC 12, INT 13, MOC 15, ZR 7, WG 6
Thorstein (Pablo), dumny
potomek wikingów, Szwed z chorobą morską, były protestancki wolny chłop,
zwiadowca i pogranicznik, z racji pełnienia funkcji drużynowego tropiciela
zwany Sępim Dziobem (sekcja skandynawska i pakerów):
Outdoor
Man, S 14, KON 14, BC 16, INT 11, MOC 10, ZR 13, WG 11
Najemników nie najęto z
braku gotówki i potrzeby.
I. Plotki.
1. Na wzgórzach na zachód
od Wiltwijck zwiadowcy znaleźli kamienny grobowiec. Nie wchodzili do środka
zdjęci lękiem, bo grobowiec był ewidentnie katolicki. A miał swoje lata. Skąd
katolicki grobowiec w środku niezbadanej puszczy, gdzie nigdy noga żadnego
Europejczyka nie postała?
2. Księstwem Moskiewskim
rządzi podobno upiór cara Michała Fiodorowicza. Car zmarł latem, ale wstał z
grobu i nadal żelazną ręką trzyma cały kraj.
II. Miejsca.
1. Nowy Amsterdam.
2. Tajemnicze podziemia
śmierdzące morzem.
III. Wydarzenia.
Był początek września AD
1646. Jak zwykle na początku konieczne było podjęcie działań w celu
zorganizowania nowej wyprawy, jakikolwiek byłby jej cel. Standard: plotki,
uzupełnienie ekwipunku, Pan Wacławik spędził kilka dni na intensywnej
modlitwie. Zastanawiając się nad zbadaniem sprawy grobowca z plotki dowiedzieli
się, że jeśli nie chcą drałować na piechotę do Wiltwijck, to na pewno na
początku listopada ruszy tam większa flota statków po odbiór bobrzych futer. Ostatecznie
zapadła decyzja aby wrócić do lochu.
Udało się tam dotrzeć
wyjątkowo bez przeszkód. W tzw. głównej
sali pod ścianą kłębił się rój czerwi podobnych do tych spotkanych podczas pierwszej wyprawy do tych podziemi. Spierdalamy! zakrzyknął
Werner, ale reszta go uspokoiła. Robaki nie były agresywne, Paco bez przeszkód
podszedł i podłożył pod nie granat zapalający. Jebudu! I po chwili z robaków
zostały strzępy.
Znowu natknęli się na
wielkie ropuchy. Tym razem nie były otwarcie agresywne, ale nasi zawodnicy nie
dali im szans, zaatakowali wyprzedzająco i zasiekli cztery płazy. Paco znowu został prawie pożarty, kwas trawienny jednej
ropuchy przypalił mu nieco kirys.
Co do dokładnego opisu
bitwy, oddajmy głos kronikarzowi:
Bitwa o salę za zakrętem nr 58
Dzielni śmiałkowie wracając ku światłu po
eksploracji podziemi, w Sali Za Zakrętem natrafili na znanego już dobrze
przeciwnika. W owej Sali, nie zwracając na zuchów uwagi, zwrócone ku ścianie
stały 4 żabostwory. Pozwoliło to drużynie zweryfikować swój chujowy szyk
bojowy, którym poruszali się po korytarzach (najpierw cherlawy pan Wacławik, Torsten
„Sępi Dziób”, Paco a na końcu najbitniejszy z wojów – Zwölle). Chwila spokoju
pozwoliła też na uniknięcie odwiecznego dylematu, czyli czy kusze były już
narychtowane czy ni chuja. Tak więc, po cichutku gdy drużyna sposobiła się do
cichobójstwa, jeden z żaboli z zainteresowaniem zaczął się do drużyny zbliżać.
Ani chybi, chciał dać buzi. Dwójka kuszników z pierwszego szeregu (Paco i Zwölle,
gdyż druga część drużyny należy do frakcji pizdoleciarzy) z bliskiej odległości
wypaliła do ufnego stwora. Brzęk… Paco chyba zmrużył oczy, a i ręka zadrżała w
świetle tak bestialskiego mordu, bo jego bełt odleciał w siną dal. Natomiast
waleczny Zielarz wręcz przeciwnie. Choć na co dzień jest on miłośnikiem
przyrody i uczonym w księgach, w tej chwili ewidentnie (jak się okazało nie
ostatni raz w tym starciu), jak to się mówi na wiosce, poczuł ciąg na bramkę.
Wiedział że lepszej okazji na fraga nie będzie, tym bardziej że w tym systemie
to ciężka kusza wygar ma! No i się udało, strzał marzenie. Zaskoczony stwór
wyzionął ducha patrząc ufnie zdziwionymi oczami na swych oprawców.
Niestety, łoskot padającego ciała przerwał
żabostworom to co robili (chyba znowu lizali ściany czy omawiali ostatnie
zmiany w ekosystemie, nie pamiętam) i jeden z nich, najbardziej ruchawy od razu
wyskoczył na dzielną drużynę. A dodać należy że choć stwory te drużyna zaczęła
tak trochę traktować jako kategoria „pizdowate” (vide zabójstwo stwora
zaczarowanego) to jeśli im się da trochę wolnego miejsca to jednak jebaki są
okrutne. Szczęście, że nasza drużyna zdążyła wycofać się do wylotu korytarza
(2m szerokości) i nie wydała płazom bitwy na otwartej przestrzeni. Ekipa
pizdoleciarzy odpaliła jeszcze podczas manewrów ze swoich morderczych
pistoletów, zadając tak ciężkie rany jak zwykle – czyli żadnej. To by było na
tyle z salw broni palnej, która ewidentnie ustępuje, zarówno siłą jak i czasem
przeładowania, kuszy ciężkiej. Udało się też standardowo ustawić, tzn. Paco i
Torsten z mieczami i toporami z przodu, a bitewni inaczej z tyłu. Oczywiście
bitewni inaczej zaczęli swój taniec bojowy… tre..tre..tre…tre..tre… czyli
naciąganie kusz. Pan Wacławik jeszcze wypatrywał słońca w lochu, co by
podniosło jego wartość o milion procent, no ale… słońca wciąż w lochach nie
było.
Żabostwór pięknym skokiem zaatakował Paco, który
odgryzał się celnymi ciosami, ale siły to w nich nie było. No cóż, powtórka z
rozrywki…. Płaz chlasnął jęzorem lewą nogę Paca, aby w kolejnej rundzie
bezwstydnie wciągnąć go, mimo oporu, do pyska. Natomiast Stwór nr 3 zwarł się w
walce z dzielnym Torstenem. Sytuacja nie wyglądała na ciekawą, gdyż jakakolwiek
wyrwa w szyku drużyny pozwalała na zaatakowanie dwóch asów z drugiej linii. A
oni już mogą mniej ciosów przyjąć niż linia pierwsza. No ale znów na karty
historii wkracza Zielarz. Brak terkotania wskazywał że ani chybi, zaraz polecą
bełty. Co do bełtu pana Wacławika to pomińmy to milczeniem, natomiast otyły
naukowiec jeszcze raz wspiął się na wyżyny kunsztu zabijania i celnym bełtem
ubił zdziwionego stwora, z którego pyska wystawał tors, głowa i jedna ręka
krzyczącego Paca. Plask….. i jebaka mógł wygramolić się ze zwłok śmierdzącego
stwora. Uff…. Drugi raz te żabie pomioty traktują Paca jako zakąskę.
Okazało się, że ratunek nadszedł w samą porę, gdyż
oswobodzony Paco mógł zastąpić drogę skaczącej już czwartej ropusze, która
miała ochotę wpaść w zwarę w odsłoniętego pana Wacławika. Tym samym doszło znów
to taktycznie pożądanej sytuacji – dwóch wojowników walczy z dwoma płazami, a
za nimi…. Tre..tre…tre…tre…tre… .Teraz już poszło szybko. Torsten, choć ciągle
wymieniał razy z potworem, to wciąż brakowało kończącego ciosu. Natomiast Paco
się zrehabilitował, i atakującą go ropuchę rozjebał zawodowo.. ciach, ciach
mieczem, a na końcu parowanie tarczą pośmiertnego ciosu jebanego płaza.
Ostatnim akordem tej bitwy, były dwa równocześnie spadające ciosy – Paco
oflankował i dobił ropuchę walczącą z Torstenem, choć ta zdążyła jeszcze
przywalić Torstenowi (6 vs. 6 w rzutach).
Choć na pobojowisku pozostały 4 truchła
żabostworów a drużyna zaliczyła jedynie drobne rany (Paco i Torsten po ok. 3
ran) to jednak stracie to było nad wyraz szczęśliwe. Gdyby drużyna wydała bitwę
w Sali, a nie w korytarzu przeciwnik by ich połknął migusiem. Ot, nauka na
przyszłość.
Idąc dalej, zobaczyli, że
tajne przejście otwierane obrotem posągu zostało zamknięte od ich ostatniej
wizyty. Otworzyli je ponownie, minęli schody w dół i ruszyli dalej badać
kompleks. Znaleźli kolejne tajne przejście, ale tym razem go nie otwierali idąc
dalej. W jednej z nowoodkrytych sal znaleźli dziwną skrzynię opisaną
inskrypcjami w dziwnym języku. Do tego, na suficie siedział obowiązkowy glut,
znowu udało się go ominąć bez aktywacji. Pan Wacławik spróbował otworzyć
skrzynię, ale ta wybuchła mu w twarz. Kapłan uskoczył w ostatniej chwili i
uniknął wybuchu, ale upadł na tyle niefortunnie, że prosto pod gluta - śluz
spadł na niego i niechybnie by go pożarł, gdyby nie interwencja reszty drużyny,
która rzuciła się na pomoc z pochodniami.
Skrzynia przetrwała
wybuch - o dziwo w stanie nienaruszonym. Nie było też problemów z jej otwarciem.
W środku znaleziono dwa pierścienie i bransoletę, wszystko ze złota. Nasi
zawodnicy ostrożnie zebrali fanty przez szmatę i postanowili, że na razie
starczy tej eksploracji. Zwłaszcza, że stwierdzili, że zabiorą ze sobą również
wybuchową skrzynię - a nuż Hrabina będzie chciała ją zbadać i odkupić.
W drodze powrotnej
zbadali jeszcze tajne przejście znalezione wcześniej - za obrotowym fragmentem
ściany była spora dziura w podłodze, obrośnięta wodorostami i śmierdząca
morzem. Dna nie było widać, zostawili ją i ruszyli ku wyjściu.
Na zewnątrz była już noc,
rozbili więc obóz w przedsionku podziemi i poszli spać ustawiając wcześniej
warty. Noc nie minęła spokojnie - na warcie Torstena do lochu zaczęły się
ładować dwa wielkie żuki z zamiarami zdecydowanie nieprzyjaznymi. Torsten
dostał potężnego strzała, Pan Wacławik razem z Paco próbowali zarzucić sieć na
owada, ale Hiszpan sam się w nią zaplątał, walka szła bardzo źle. Uciekli więc
i zażyli żuki z mańki - wciągnęli je do sali z glutem - śluz spadł i zaczął
dusić i przypalać jednego owada. Drugiego wyminęli w większej sali i zamknęli
za nim tajne przejście obsługiwane posągiem. Zawodnik był silny i kwestią czasu
było aż otworzy drzwi, drużyna zmieniając się przy trzymaniu pomnika zebrała
więc pozostawione w przedsionku fanty i umknęła w las. Żuk jednak nie odpuścił -
zaczął się nocny pościg. Owad był dosyć wolny, ale nieustępliwy, a drużyna tak
przygotowana kondycyjnie jak jej najsłabszy członek - z sapiącym, tłustym
Wernerem daleko nie uciekli, trzeba było stanąć do walki. Paco został jeszcze
ranny, ale ku uldze wszystkich, żuk nie okazał się tak twardy jak się na
początku obawiali. Paco swoim zwyczajem obciął pokonanej bestii ciulika.
Nie ryzykowali nocowania
w lesie (mogły tam być następne żuki) i ruszyli przez noc w kierunku miasta.
Cudem nie zabłądzili, o świcie na horyzoncie dostrzegli Nowy Amsterdam. Nagle! JEBUDU!
Drużyna została rozrzucona na wszystkie strony przez gwałtowną eksplozję. Co
się stało? Eksplodowała skrzynia, którą Paco niósł w worku na plecach.
Cudem straty ograniczyły
się do zniszczonego kirysu i kuszy. Z marszu zanieśli niebezpieczny kufer
Hrabinie, ta przygarnęła go do zbadania. Pan Wacławik po tym jak się wyspał,
tradycyjnie zaległ na posadzce kościoła, a reszta załatwiała sprawunki. Hrabina
potwierdziła działanie skrzyni i kupiła ją za 300 dolarów. Skasowała za to $150
za identyfikację znalezionych w lochach błyskotek - nie miały żadnych
nadprzyrodzonych właściwości. Ostatecznie sprzedali jej również Kieł Asmodeusza, który do tej pory nie ujawnił żadnych
specjalnych cech, a 150 dolarów piechotą nie chodzi.
Po odpoczynku i leczeniu
wrócili do podziemi. W jednej z sal znaleźli płaskorzeźbę wielkiej rybiej głowy
- w oczach miała klejnoty, ale co dziwniejsze - w ustach europejskie monety,
tak dokładnie to heskie dukaty. Przy jej badaniu Panu Wacławikowi na łeb spadł
blok kamienia, ale dzięki hełmowi nic poważnego się mu nie stało. Po drugiej
stronie podziemia znaleźli kupę capiących rybich szkieletów, a w innej sali
haki z czarnego żelaza, na których wisiały jakieś zgniłe szmaty. Uznali, że
pierwszy poziom został zbadany, trzeba więc się szykować do zejścia niżej.
Przedtem jednak wycofali
się do miasta, żeby się odpowiednio przygotować. Wycenili biżuterię znalezioną
wcześniej (warta 4500 dolarów!) i puścili jeden pierścień. Do następnej wyprawy
mają dużo czasu, żeby zastanowić się jak spożytkować zarobione dolary.
Super, że Wiaderny postanowił wspomóc Twoje kronikarstwo. Oby zapał mu nie przeszedł i co sesję dorzucał jakiś opis. Przyznam, że ja też zmartwiłem się Twoim ograniczaniem raportów, bo dobrze się je czyta, ale skoro gracze mają (i mogą) Ci w tym pomagać, to fajnie.
OdpowiedzUsuń"Kronikarz drużyny", fajna, nowa funkcja :) Od razu Croaker/Konował z BC mi się przypomina.
OdpowiedzUsuńNie obiecywałbym sobie za dużo po tym kronikarstwie. Gracze mają zwykle w takich sprawach słomiany zapał. A dodatkowo Wiaderny wkrótce wyjeżdża na dwa lata na inny kontynent, pewnie będziemy kombinować ze skajpem jak niegdyś, ale różnica czasu może być zbyt duża i drużyna nam się zmniejszy.
OdpowiedzUsuńA ja się wyłamię - z całym szacunkiem dla Wiadernego, ale ten ustęp czytało mi się zdecydowanie najgorzej z całego raportu. Bardzo widać, że mamy do czynienia z opisem rozgrywki - runda, atak za atak, stopklatkowanie. Ciął z lewej, ciął z prawej - bo nadeszła jego tura. Nieodparcie kojarzy mi się: http://przyczajona-logika.blogspot.com/2012/10/zabi-go-i-uciek-czyli-czowiek-z-toporem.html
OdpowiedzUsuńWiem, że sam też dokładnie opisywałem walki, ale ostatnimi czasy staram się z tego zrezygnować. To kolejny krok na rzecz wyrugowania symulacjonizmu.
I jeszcze drobna uwaga stylistyczna - bardzo uderza po oczach to przeplatanie współczesnych bluzgów ze stylem staropolskim.
Za bardzo to zajeżdża sapkowszczyzną. Sam muszę wyeliminować wulgaryzmy ze swoich raportów, bo w języku pisanym brzmią po prostu głupio ;)
Szacunek dla Wiadernego szacunkiem, ale prawda jest taka, że ten fragment jest cienki jak dupa węża, wrzuciłem go na próbę. Ani stylistycznie zajmujący, ani ciekawy, ani zrozumiały dla kogokolwiek, kogo nie było na sesji. A to już po korekcie, wcześniej było jeszcze gorzej. Tiamat potrafi pisać znacznie lepiej, ale on z kolei nie ma na to czasu (ochoty podejrzewam też).
UsuńZauważyłem, że sam w raportach napisanych przez innych zaledwie przelatuję wzrokiem po szczegółowych opisach walk i dokładnym wyjaśnianiu szlaku przez loch. Do tego doszedł brak czasu na pisanie i stąd wniosek, żeby nie brandzlować się za bardzo szczegółami, bo niewiele to wnosi i psa z chujową nogą nie interesuje.
Większa część raportów i szerzej - wpisów na blogach, to straszna grafomania i nigdy nie oceniam ich pod względem literackim. Czytam raporty po to, żeby zobaczyć co się działo na sesji, jak reagowali gracze na świat opisywany i jak reagował MG na akcje graczy. I tekst Wiadernego spełnia moje wymogi - pokazuje mi spojrzenie gracza. Wolfgang, jeśli robiłeś korektę tego tekstu, to chwała Ci za to. Ale odnoszenie się do jakiegokolwiek pisarstwa jest samo w sobie pomyłką.
UsuńOczywiście, wszystko się zgadza, ale można zrobić grafomanię, a można zrobić strumień świadomości bez żadnych zasad, ładu i składu, przy czytaniu którego zęby bolą. Erpegi to ściek popkultury, więc i do pisania o nich nie można mieć zbyt dużych wymagań, ale jednak jakieś granice są, stąd nie wydaje mi się, żeby należało w ogóle wyłączyć erpegowe notki na blogach spod jakiejkolwiek krytyki.
Usuń