Diefenbach

Diefenbach

niedziela, 11 czerwca 2017

Chaos w Nowym Świecie. Odcinek 12. Żaby i Żuki.

Za nami kolejna sesja przygód dzielnej ekipy międzynarodowych obieżyświatów. Wydaje się, że gracze znaleźli jakiś sposób na życie w Nowej Holandii. Na razie skupiają się na zdobywaniu funduszy, ale tuż za rogiem czekają większe pieniądze (biżuteria wyniesiona z lochu, oczywiście), które pozwolą im rozwinąć skrzydła. Mają już szerokie plany eksploracji, chociaż oparte (oczywiście) na plotce zasłyszanej gdzieś w pijanym widzie.

Warto odnotować rzadko spotykane w moich ekipach kombinowanie w czasie walki - kiedy drużyna została napadnięta przez wielkie żuki to początkowo stanęła do standardowej walki typu cios za cios, ale kiedy okazało się, że jednak są słabsi, to wymyślili znakomity pomysł z napuszczeniem na owady Zielonego Gluta znalezionego wcześniej w lochu. Oby więcej takich pomysłów.

Widać, że gracze zdają sobie sprawę, że zagrożenie może czyhać na każdym rogu i nigdy nie wiadomo, czy niepozorny przeciwnik nie okaże się jakimś twardzielem. Tylko czasami się zapominają, wychodzą więc komiczne sytuacje, kiedy gracze kozaczą w spotkaniu z king kongiem, a krzyczą „spierdalamy!” widząc kilkanaście większych stonóg.

PC ciągle nie najęli żadnego najemnika. Wydaje się to zrozumiałe - w systemach, gdzie pierwszopoziomowa postać pada od jednego trafienia istotne jest, żeby mieć żywe tarcze, które wychwycą parę pierwszych strzałów. Tutaj na razie nie ma takiej potrzeby, jest bardzo mała szansa na śmierć od pierwszego ciosu (choć tym razem było blisko), więc gracze mogą sobie pozwolić na wystawianie własnych bohaterów na pierwszą linię.

Ostatnio zastanawiałem się jak rozwiązać kwestię pościgów i unikania spotkań w Dziczy. Ostatecznie nie zdecydowałem się na jakieś konkretne rozwiązanie, kiedy temat pojawił się na sesji to zrobiłem to najpierw rzutem MOV vs MOV w tabeli porównawczej, żeby sprawdzić, czy udało się odsadzić napastników, a potem CON vs CON (dla drużyny - CON najsłabszej postaci), żeby sprawdzić, czy udało się utrzymać tempo ucieczki. W ten sposób ucieczka przed wielkimi żukami wyglądała tak, że najpierw udało sie im umknąć (są dosyć powolne), ale ponieważ nieustępliwie podążały za drużyną, w końcu ją zmęczyły i dopadły. Jeśli doszłoby do próby klasycznego dedekowego Evasion, to rozwiązałbym to dwoma testami umiejętności - Stealth i Spot (z uwzględnieniem stopnia sukcesu/porażki).

Zapowiedziałem w ostatnim raporcie z Czarnego Krzyża, że będę ograniczał wolumen i szczegółowość sprawozdań, spodziewałem się, że będzie smuteczek w tej drużynie. Wiaderny jednak postanowił mnie wesprzeć i opisał dokładnie jedną z bitew.

Przechodząc do przebiegu wydarzeń:

Wystąpili:

Paco (Wiaderny), cieśla okrętowy rodem z Barcelony, małomówny, ale za to prędki do bitki, dobry katolik (sekcja katolików):
Fighting Man, S 13, KON 12, BC 11, INT 13, MOC 8, ZR 10, WG 10

Werner Zwölle (Tiamat), były garbarz z bogatego domu, Szwab, protestant, sceptyk (czary i cuda nie istnieją), prawdopodobnie spasła i zarozumiała świnia (sekcja brzydali):
Scholar, S 8, KON 6, BC 13, INT 16, MOC 14, ZR 9, WG 7

Petr Vaclavik (Reiner), zwany konsekwentnie Panem Wacławikiem, chłop z Czech, były nawigator, w ojczyźnie nie ma dla niego jako katolika miejsca, wiara w nim silna, był świadkiem wielu cudów (sekcja katolików i brzydali):
Holy Man, S 7, KON 12, BC 12, INT 13, MOC 15, ZR 7, WG 6

Thorstein (Pablo), dumny potomek wikingów, Szwed z chorobą morską, były protestancki wolny chłop, zwiadowca i pogranicznik, z racji pełnienia funkcji drużynowego tropiciela zwany Sępim Dziobem (sekcja skandynawska i pakerów):
Outdoor Man, S 14, KON 14, BC 16, INT 11, MOC 10, ZR 13, WG 11

Najemników nie najęto z braku gotówki i potrzeby.

I. Plotki.

1. Na wzgórzach na zachód od Wiltwijck zwiadowcy znaleźli kamienny grobowiec. Nie wchodzili do środka zdjęci lękiem, bo grobowiec był ewidentnie katolicki. A miał swoje lata. Skąd katolicki grobowiec w środku niezbadanej puszczy, gdzie nigdy noga żadnego Europejczyka nie postała?
2. Księstwem Moskiewskim rządzi podobno upiór cara Michała Fiodorowicza. Car zmarł latem, ale wstał z grobu i nadal żelazną ręką trzyma cały kraj.

II. Miejsca.

1. Nowy Amsterdam.
2. Tajemnicze podziemia śmierdzące morzem.

III. Wydarzenia.

Był początek września AD 1646. Jak zwykle na początku konieczne było podjęcie działań w celu zorganizowania nowej wyprawy, jakikolwiek byłby jej cel. Standard: plotki, uzupełnienie ekwipunku, Pan Wacławik spędził kilka dni na intensywnej modlitwie. Zastanawiając się nad zbadaniem sprawy grobowca z plotki dowiedzieli się, że jeśli nie chcą drałować na piechotę do Wiltwijck, to na pewno na początku listopada ruszy tam większa flota statków po odbiór bobrzych futer. Ostatecznie zapadła decyzja aby wrócić do lochu.

Udało się tam dotrzeć wyjątkowo bez przeszkód. W tzw. głównej sali pod ścianą kłębił się rój czerwi podobnych do tych spotkanych podczas pierwszej wyprawy do tych podziemi. Spierdalamy! zakrzyknął Werner, ale reszta go uspokoiła. Robaki nie były agresywne, Paco bez przeszkód podszedł i podłożył pod nie granat zapalający. Jebudu! I po chwili z robaków zostały strzępy.

Znowu natknęli się na wielkie ropuchy. Tym razem nie były otwarcie agresywne, ale nasi zawodnicy nie dali im szans, zaatakowali wyprzedzająco i zasiekli cztery płazy. Paco znowu został prawie pożarty, kwas trawienny jednej ropuchy przypalił mu nieco kirys.


Co do dokładnego opisu bitwy, oddajmy głos kronikarzowi:

Bitwa o salę za zakrętem nr 58

Dzielni śmiałkowie wracając ku światłu po eksploracji podziemi, w Sali Za Zakrętem natrafili na znanego już dobrze przeciwnika. W owej Sali, nie zwracając na zuchów uwagi, zwrócone ku ścianie stały 4 żabostwory. Pozwoliło to drużynie zweryfikować swój chujowy szyk bojowy, którym poruszali się po korytarzach (najpierw cherlawy pan Wacławik, Torsten „Sępi Dziób”, Paco a na końcu najbitniejszy z wojów – Zwölle). Chwila spokoju pozwoliła też na uniknięcie odwiecznego dylematu, czyli czy kusze były już narychtowane czy ni chuja. Tak więc, po cichutku gdy drużyna sposobiła się do cichobójstwa, jeden z żaboli z zainteresowaniem zaczął się do drużyny zbliżać. Ani chybi, chciał dać buzi. Dwójka kuszników z pierwszego szeregu (Paco i Zwölle, gdyż druga część drużyny należy do frakcji pizdoleciarzy) z bliskiej odległości wypaliła do ufnego stwora. Brzęk… Paco chyba zmrużył oczy, a i ręka zadrżała w świetle tak bestialskiego mordu, bo jego bełt odleciał w siną dal. Natomiast waleczny Zielarz wręcz przeciwnie. Choć na co dzień jest on miłośnikiem przyrody i uczonym w księgach, w tej chwili ewidentnie (jak się okazało nie ostatni raz w tym starciu), jak to się mówi na wiosce, poczuł ciąg na bramkę. Wiedział że lepszej okazji na fraga nie będzie, tym bardziej że w tym systemie to ciężka kusza wygar ma! No i się udało, strzał marzenie. Zaskoczony stwór wyzionął ducha patrząc ufnie zdziwionymi oczami na swych oprawców.

Niestety, łoskot padającego ciała przerwał żabostworom to co robili (chyba znowu lizali ściany czy omawiali ostatnie zmiany w ekosystemie, nie pamiętam) i jeden z nich, najbardziej ruchawy od razu wyskoczył na dzielną drużynę. A dodać należy że choć stwory te drużyna zaczęła tak trochę traktować jako kategoria „pizdowate” (vide zabójstwo stwora zaczarowanego) to jeśli im się da trochę wolnego miejsca to jednak jebaki są okrutne. Szczęście, że nasza drużyna zdążyła wycofać się do wylotu korytarza (2m szerokości) i nie wydała płazom bitwy na otwartej przestrzeni. Ekipa pizdoleciarzy odpaliła jeszcze podczas manewrów ze swoich morderczych pistoletów, zadając tak ciężkie rany jak zwykle – czyli żadnej. To by było na tyle z salw broni palnej, która ewidentnie ustępuje, zarówno siłą jak i czasem przeładowania, kuszy ciężkiej. Udało się też standardowo ustawić, tzn. Paco i Torsten z mieczami i toporami z przodu, a bitewni inaczej z tyłu. Oczywiście bitewni inaczej zaczęli swój taniec bojowy… tre..tre..tre…tre..tre… czyli naciąganie kusz. Pan Wacławik jeszcze wypatrywał słońca w lochu, co by podniosło jego wartość o milion procent, no ale… słońca wciąż w lochach nie było.

Żabostwór pięknym skokiem zaatakował Paco, który odgryzał się celnymi ciosami, ale siły to w nich nie było. No cóż, powtórka z rozrywki…. Płaz chlasnął jęzorem lewą nogę Paca, aby w kolejnej rundzie bezwstydnie wciągnąć go, mimo oporu, do pyska. Natomiast Stwór nr 3 zwarł się w walce z dzielnym Torstenem. Sytuacja nie wyglądała na ciekawą, gdyż jakakolwiek wyrwa w szyku drużyny pozwalała na zaatakowanie dwóch asów z drugiej linii. A oni już mogą mniej ciosów przyjąć niż linia pierwsza. No ale znów na karty historii wkracza Zielarz. Brak terkotania wskazywał że ani chybi, zaraz polecą bełty. Co do bełtu pana Wacławika to pomińmy to milczeniem, natomiast otyły naukowiec jeszcze raz wspiął się na wyżyny kunsztu zabijania i celnym bełtem ubił zdziwionego stwora, z którego pyska wystawał tors, głowa i jedna ręka krzyczącego Paca. Plask….. i jebaka mógł wygramolić się ze zwłok śmierdzącego stwora. Uff…. Drugi raz te żabie pomioty traktują Paca jako zakąskę.

Okazało się, że ratunek nadszedł w samą porę, gdyż oswobodzony Paco mógł zastąpić drogę skaczącej już czwartej ropusze, która miała ochotę wpaść w zwarę w odsłoniętego pana Wacławika. Tym samym doszło znów to taktycznie pożądanej sytuacji – dwóch wojowników walczy z dwoma płazami, a za nimi…. Tre..tre…tre…tre…tre… .Teraz już poszło szybko. Torsten, choć ciągle wymieniał razy z potworem, to wciąż brakowało kończącego ciosu. Natomiast Paco się zrehabilitował, i atakującą go ropuchę rozjebał zawodowo.. ciach, ciach mieczem, a na końcu parowanie tarczą pośmiertnego ciosu jebanego płaza. Ostatnim akordem tej bitwy, były dwa równocześnie spadające ciosy – Paco oflankował i dobił ropuchę walczącą z Torstenem, choć ta zdążyła jeszcze przywalić Torstenowi (6 vs. 6 w rzutach).

Choć na pobojowisku pozostały 4 truchła żabostworów a drużyna zaliczyła jedynie drobne rany (Paco i Torsten po ok. 3 ran) to jednak stracie to było nad wyraz szczęśliwe. Gdyby drużyna wydała bitwę w Sali, a nie w korytarzu przeciwnik by ich połknął migusiem. Ot, nauka na przyszłość.

Idąc dalej, zobaczyli, że tajne przejście otwierane obrotem posągu zostało zamknięte od ich ostatniej wizyty. Otworzyli je ponownie, minęli schody w dół i ruszyli dalej badać kompleks. Znaleźli kolejne tajne przejście, ale tym razem go nie otwierali idąc dalej. W jednej z nowoodkrytych sal znaleźli dziwną skrzynię opisaną inskrypcjami w dziwnym języku. Do tego, na suficie siedział obowiązkowy glut, znowu udało się go ominąć bez aktywacji. Pan Wacławik spróbował otworzyć skrzynię, ale ta wybuchła mu w twarz. Kapłan uskoczył w ostatniej chwili i uniknął wybuchu, ale upadł na tyle niefortunnie, że prosto pod gluta - śluz spadł na niego i niechybnie by go pożarł, gdyby nie interwencja reszty drużyny, która rzuciła się na pomoc z pochodniami.

Skrzynia przetrwała wybuch - o dziwo w stanie nienaruszonym. Nie było też problemów z jej otwarciem. W środku znaleziono dwa pierścienie i bransoletę, wszystko ze złota. Nasi zawodnicy ostrożnie zebrali fanty przez szmatę i postanowili, że na razie starczy tej eksploracji. Zwłaszcza, że stwierdzili, że zabiorą ze sobą również wybuchową skrzynię - a nuż Hrabina będzie chciała ją zbadać i odkupić.

W drodze powrotnej zbadali jeszcze tajne przejście znalezione wcześniej - za obrotowym fragmentem ściany była spora dziura w podłodze, obrośnięta wodorostami i śmierdząca morzem. Dna nie było widać, zostawili ją i ruszyli ku wyjściu.

Na zewnątrz była już noc, rozbili więc obóz w przedsionku podziemi i poszli spać ustawiając wcześniej warty. Noc nie minęła spokojnie - na warcie Torstena do lochu zaczęły się ładować dwa wielkie żuki z zamiarami zdecydowanie nieprzyjaznymi. Torsten dostał potężnego strzała, Pan Wacławik razem z Paco próbowali zarzucić sieć na owada, ale Hiszpan sam się w nią zaplątał, walka szła bardzo źle. Uciekli więc i zażyli żuki z mańki - wciągnęli je do sali z glutem - śluz spadł i zaczął dusić i przypalać jednego owada. Drugiego wyminęli w większej sali i zamknęli za nim tajne przejście obsługiwane posągiem. Zawodnik był silny i kwestią czasu było aż otworzy drzwi, drużyna zmieniając się przy trzymaniu pomnika zebrała więc pozostawione w przedsionku fanty i umknęła w las. Żuk jednak nie odpuścił - zaczął się nocny pościg. Owad był dosyć wolny, ale nieustępliwy, a drużyna tak przygotowana kondycyjnie jak jej najsłabszy członek - z sapiącym, tłustym Wernerem daleko nie uciekli, trzeba było stanąć do walki. Paco został jeszcze ranny, ale ku uldze wszystkich, żuk nie okazał się tak twardy jak się na początku obawiali. Paco swoim zwyczajem obciął pokonanej bestii ciulika.

Nie ryzykowali nocowania w lesie (mogły tam być następne żuki) i ruszyli przez noc w kierunku miasta. Cudem nie zabłądzili, o świcie na horyzoncie dostrzegli Nowy Amsterdam. Nagle! JEBUDU! Drużyna została rozrzucona na wszystkie strony przez gwałtowną eksplozję. Co się stało? Eksplodowała skrzynia, którą Paco niósł w worku na plecach.


Cudem straty ograniczyły się do zniszczonego kirysu i kuszy. Z marszu zanieśli niebezpieczny kufer Hrabinie, ta przygarnęła go do zbadania. Pan Wacławik po tym jak się wyspał, tradycyjnie zaległ na posadzce kościoła, a reszta załatwiała sprawunki. Hrabina potwierdziła działanie skrzyni i kupiła ją za 300 dolarów. Skasowała za to $150 za identyfikację znalezionych w lochach błyskotek - nie miały żadnych nadprzyrodzonych właściwości. Ostatecznie sprzedali jej również Kieł Asmodeusza, który do tej pory nie ujawnił żadnych specjalnych cech, a 150 dolarów piechotą nie chodzi.

Po odpoczynku i leczeniu wrócili do podziemi. W jednej z sal znaleźli płaskorzeźbę wielkiej rybiej głowy - w oczach miała klejnoty, ale co dziwniejsze - w ustach europejskie monety, tak dokładnie to heskie dukaty. Przy jej badaniu Panu Wacławikowi na łeb spadł blok kamienia, ale dzięki hełmowi nic poważnego się mu nie stało. Po drugiej stronie podziemia znaleźli kupę capiących rybich szkieletów, a w innej sali haki z czarnego żelaza, na których wisiały jakieś zgniłe szmaty. Uznali, że pierwszy poziom został zbadany, trzeba więc się szykować do zejścia niżej. 

Przedtem jednak wycofali się do miasta, żeby się odpowiednio przygotować. Wycenili biżuterię znalezioną wcześniej (warta 4500 dolarów!) i puścili jeden pierścień. Do następnej wyprawy mają dużo czasu, żeby zastanowić się jak spożytkować zarobione dolary.


7 komentarzy:

  1. Super, że Wiaderny postanowił wspomóc Twoje kronikarstwo. Oby zapał mu nie przeszedł i co sesję dorzucał jakiś opis. Przyznam, że ja też zmartwiłem się Twoim ograniczaniem raportów, bo dobrze się je czyta, ale skoro gracze mają (i mogą) Ci w tym pomagać, to fajnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Kronikarz drużyny", fajna, nowa funkcja :) Od razu Croaker/Konował z BC mi się przypomina.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie obiecywałbym sobie za dużo po tym kronikarstwie. Gracze mają zwykle w takich sprawach słomiany zapał. A dodatkowo Wiaderny wkrótce wyjeżdża na dwa lata na inny kontynent, pewnie będziemy kombinować ze skajpem jak niegdyś, ale różnica czasu może być zbyt duża i drużyna nam się zmniejszy.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja się wyłamię - z całym szacunkiem dla Wiadernego, ale ten ustęp czytało mi się zdecydowanie najgorzej z całego raportu. Bardzo widać, że mamy do czynienia z opisem rozgrywki - runda, atak za atak, stopklatkowanie. Ciął z lewej, ciął z prawej - bo nadeszła jego tura. Nieodparcie kojarzy mi się: http://przyczajona-logika.blogspot.com/2012/10/zabi-go-i-uciek-czyli-czowiek-z-toporem.html

    Wiem, że sam też dokładnie opisywałem walki, ale ostatnimi czasy staram się z tego zrezygnować. To kolejny krok na rzecz wyrugowania symulacjonizmu.

    I jeszcze drobna uwaga stylistyczna - bardzo uderza po oczach to przeplatanie współczesnych bluzgów ze stylem staropolskim.

    Za bardzo to zajeżdża sapkowszczyzną. Sam muszę wyeliminować wulgaryzmy ze swoich raportów, bo w języku pisanym brzmią po prostu głupio ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szacunek dla Wiadernego szacunkiem, ale prawda jest taka, że ten fragment jest cienki jak dupa węża, wrzuciłem go na próbę. Ani stylistycznie zajmujący, ani ciekawy, ani zrozumiały dla kogokolwiek, kogo nie było na sesji. A to już po korekcie, wcześniej było jeszcze gorzej. Tiamat potrafi pisać znacznie lepiej, ale on z kolei nie ma na to czasu (ochoty podejrzewam też).

      Zauważyłem, że sam w raportach napisanych przez innych zaledwie przelatuję wzrokiem po szczegółowych opisach walk i dokładnym wyjaśnianiu szlaku przez loch. Do tego doszedł brak czasu na pisanie i stąd wniosek, żeby nie brandzlować się za bardzo szczegółami, bo niewiele to wnosi i psa z chujową nogą nie interesuje.

      Usuń
    2. Większa część raportów i szerzej - wpisów na blogach, to straszna grafomania i nigdy nie oceniam ich pod względem literackim. Czytam raporty po to, żeby zobaczyć co się działo na sesji, jak reagowali gracze na świat opisywany i jak reagował MG na akcje graczy. I tekst Wiadernego spełnia moje wymogi - pokazuje mi spojrzenie gracza. Wolfgang, jeśli robiłeś korektę tego tekstu, to chwała Ci za to. Ale odnoszenie się do jakiegokolwiek pisarstwa jest samo w sobie pomyłką.

      Usuń
    3. Oczywiście, wszystko się zgadza, ale można zrobić grafomanię, a można zrobić strumień świadomości bez żadnych zasad, ładu i składu, przy czytaniu którego zęby bolą. Erpegi to ściek popkultury, więc i do pisania o nich nie można mieć zbyt dużych wymagań, ale jednak jakieś granice są, stąd nie wydaje mi się, żeby należało w ogóle wyłączyć erpegowe notki na blogach spod jakiejkolwiek krytyki.

      Usuń