Od dawna byłem wielkim
fanem niewielkiego projektu Small But Vicious Dog, czyli hacka do B/X D&D wyciągającego na plan
pierwszy charakterystyczne cechy pierwszej edycji WFRP z jednoczesną
świadomością, że Warhammer był w znacznym stopniu klonem dedeków. SBVD jest
kapitalny, odkąd go poznałem powtarzałem wszędzie, że gdybym miał wracać do prowadzenia
przygód w Starym Świecie, to tylko na nim. Stwierdziłem, że specjalna edycja Hiperpega
będzie idealną okazją na wcielenie słów w życie.
Nie planowałem, żeby był
to sandboks (który raczej średnio wychodzi na jednostrzałach), raczej bardzo
ograniczony moduł, z założonymi z góry zdarzeniami, które następują niezależnie
do poczynań graczy. Nie wyobrażam sobie jednak prowadzenia scenariusza, w którym gracze realizują przygotowaną z góry fabułę,
więc pozostawiłem sprawy swojemu biegowi i potoczyły się one zupełnie nie tak
jak scenariusz zakładał. Gościnnie w
sesji wystąpiła ekipa Roberta, w tym on sam, tym razem na drugim końcu miecza.
Wystąpili:
Hencz, rolnik, (Ranger 1)
Klara, rybaczka, (Ranger
1)
Maurycy Dąbek, drwal
(Ranger 1)
Opitz, myśliwy -
nieudacznik, (Ranger 1)
Gracze wcielili się w
postacie wieśniaków z wioski Unterbaum leżącej nad rzeką Narn, gdzieś w
Imperium. Miejsce znane wszystkim, którzy pamiętają Śmierć na rzece Reik. Tak
jak w tamtej kampanii władzę nad siołem sprawują naczelnik Vorster i druid
Corrobreth. Chciałem zrobić prawdziwego Warhammera, czyli przygodę typu gryząc brukiew w bruździe błota, ale z
jednoczesną dużą dawką groteski i czarnego humoru. Czyli Blackadder (przypomina wam to pseudonim pewnego blogera? Ciekawe
skąd to się wzięło...) zamiast Jesiennej
gawędy.
Druid Corrobreth we własnej osobie |
Od początku zarysowaliśmy
sobie więc oś konfliktu - PC byli młodymi mieszkańcami wioski, druid
reprezentował skostniałą władzę narzucającą bezsensowne (z ich perspektywy)
ograniczenia (ograniczone korzystanie z zasobów lasu, zakaz wyprawiania się na
północ, zakaz kontaktów ze światem zewnętrznym). Na to nałożyły się konflikty z
rodziną wymyślone przez graczy (Dąbek vs matka, Opitz vs reszta rodziny). W zasadzie
jakbym nie miał wydarzeń zewnętrznych mącących spokój w wiosce to i tak gracze
rozhuśtaliby łajbę i byłoby ciekawie.
Skorzystałem z pomysłu,
od którego rozpoczęła się nasza przygoda w kampanii Franza, o której ostatnio pisałem. Do Unterbaum przybyła grupa awanturników: dwie
wojowniczki, elf i czarownik. PC odwiedzili ich w jedynej gospodzie w wiosce i
złożyli skromne dary (kawałek wędzonego jelenia, dwa jajka, dwie wędzone ryby,
solidny pieniek). W zamian za nie dostali po srebrnym pierścieniu. Kolejnego
dnia awanturnicy wyruszyli na północ w poszukiwaniu elfich ruin. Opitz próbował
ich śledzić, ale elf go wykrył i przepędził.
Nasi zawodnicy postanowili
więc wyprawić się na północ pomimo druidzkiego zakazu, chcieli w ten sposób
zbadać powód słabych połowów ryb w ostatnim czasie. Wyruszyli więc, ale nie
wzięli ze sobą żadnego wyposażenia obozowego. Był przednówek, spadł śnieg,
przez noc Dąbek i Hencz nabawili się paskudnego kataru. Zostali więc przy
ognisku, a Klara z Opitzem ruszyli dalej zbadać przedpole. W rzece znaleźli
zwłoki jednej z awanturnic. Ciało nie nosiło śladów obrażeń, przyczyna śmierci
była nieznana. Zabrali znalezione przy zwłokach: dwa rapiery (każde z nich
wzięło po jednym), symbol Sigmara (wziął go Opitz) i złoto (160 koron,
podzielili po równo). Następnie wrócili do obozu podzielić się wiedzą o
znalezisku. W nocy zostali napadnięci przez siedem goblinów. Stoczyli ciężką
bitwę, Klara położyła trupem dwa pokurcze, Hencz próbował uciekać, ale został
dopędzony i pochlastany do nieprzytomności, Dąbek został ranny, a Opitz prawie
stracił nogę. Udało się przeżyć dzięki desperackiemu krokowi Opitza, który
wzniósł znaleziony niedawno medalion i wezwał imienia Sigmara. Za pierwszym
razem nic się nie stało, ale za drugim jego głos zabrzmiał jak dzwon i
zielonoskórzy czmychnęli do lasu.
Ekipa ledwo doczłapała
się do wioski. Tam zostali skonfrontowani przez rodziny i druida. Kasimir -
ojciec Opitza, zabrał mu rapier i oddał Corrobrethowi. Młody myśliwy strasznie
się awanturował, Dąbek próbował mu pomóc, ale został obity przez resztę
wieśniaków. Ostatecznie nasza czwórka została przepędzona z wioski. Na odchodne
Opitz puścił jeszcze strzałę w tłum, trafiając w oko starą Gertrudę, kładąc ją
trupem na miejscu. Tego było za wiele, za naszą ekipą puścił się wściekły tłum
z pochodniami i widłami, ale udało się dać nogę w las (chyba obskoczywszy
pierwej lekki wpierdol, dokładnie nie pamiętam).
PC udali się na południe,
gdzie spodziewali się znaleźć jakąś cywilizację. Trafili do wielkiego wodospadu
łączącego dwie rzeki. Zeszli z klifu jaskinią prowadzącą do niewielkiej
osłoniętej przystani. Czekała tam zacumowana niewielka łódź. Postanowili załadować
się na nią o poranku, zaś noc spędzić w jaskini. Pod wieczór do przystani
zawinęła łódź z pstrokato ubranymi ludźmi. Po przełamaniu pierwszej nieufności
ekipa została zaproszona do zagrania w kości, ale z niego nie skorzystała. O
poranku załadowali się do łódki i ruszyli w dół rzeki. Płynęli cały dzień,
pomimo padającego śniegu, nie przerwali też podróży po zapadnięciu zmroku.
Prawie kosztowało ich to życie, kiedy łódź w ciemności obijała się o skały
kanionu. Nawet wioślarskie zdolności Klary nie były w stanie im pomóc. O
poranku zostali uratowani przez bogaczy z większej jednostki, którzy początkowo
się z nich nabijali, ale ostatecznie usłuchali błagań i wciągnęli ekipę na
pokład.
Zostali wysadzeni w
Kemperbad - pierwszym mieście, które widzieli w życiu. Mieli jeden rapier i 160
koron. Świat stał przed nimi otworem.
Jak to wyglądało z
drugiej strony?
Przygotowałem sobie
szkielet modułu - mapę, tabele spotkań losowych, statystyki NPCów i rozpiskę
wydarzeń, które następowałyby niezależnie od poczynań PC, przy czym rozpiska
kończyła się na znalezieniu zwłok w rzece, reszta była już zależna tylko i
wyłącznie od decyzji graczy. Oprócz rozstawienia scenografii od siebie dodałem
jedynie losowanie pogody i trzy spotkania losowe (gobliny, dwie ekipy na
rzece). Hulało aż miło, podobnie jak w moim poprzednim podejściu z piątymi dedeczkami. Emulacja WFRP na SBVD jest
fajna do takich jednorazowych spotkań - tabela trafień krytycznych i punkty
przeznaczenia pozwalają dociągnąć wszystkich postaciom do końca gry.
Gdyby nie te dupochrony,
to przygoda skończyłaby się bardzo szybko podczas starcia z goblinami. Były
tylko nieco słabsze od przeciętnej postaci, ale miały przewagę liczebną. Ekipa
w zbrojach poradziłaby sobie z nimi, ale banda obdartusów bez porządnej broni,
w dodatku zaskoczona - miała konkretny problem. W zasadzie, gdyby nie szczęście
Opitza, całość skończyłaby się pogromem. Amulet Sigmara nie miał żadnych magicznych
właściwości, ale myśliwy bardzo wierzył w jego moc, więc stwierdziłem, że niech
będzie, damy 1% szans na to, że gobliny się przelękną. Zgadnijcie co wypadło na
kościach, macie trzy strzały.
Mam zamiar kiedyś jeszcze
wrócić do modułu (może nawet potraktować go jako wstęp do kampanii, kto
wie...), a po lekkim opracowaniu postaram się go wrzucić do materiałów bloga.
Patrzcie jak kompetentnie grać w Warhammera!